IMIĘ RÓŻY. Powrót do średniowiecza
Dwudziestego czwartego września 2016 roku minęło dokładnie trzydzieści lat od premiery ekranizacji najbardziej znanej powieści Umberto Eco. Wyreżyserowany przez Francuza Jeana-Jacques’a Annauda obraz to jeden z tych filmów, które nigdy nie zostaną zapomniane i które w stu procentach zasługują na miano kamieni milowych w historii kinematografii.
Annaud poradził sobie z karkołomnym zadaniem przeniesienia epickiego dzieła włoskiego pisarza po mistrzowsku – nie tylko udało mu się uniknąć mocnych ingerencji w fabułę, ale też znakomicie oddał klimat powieści i sprawił, że od filmu trudno oderwać się choćby na chwilę.
Imię róży to bez wątpienia jeden z najlepszych kryminałów w historii. Dodajmy, że jest to kryminał nietypowy, bo akcja rozgrywa się w średniowieczu. Stworzenie tła, wiarygodnych postaci i unikalnego klimatu film zawdzięcza przede wszystkim erudycji i pomysłowości Umberto Eco. To on stworzył opowieść o Williamie z Baskerville usiłującym wyjaśnić okoliczności śmierci młodego benedyktyna. William (w tej roli Sean Connery) przybywa do klasztoru w towarzystwie swojego ucznia o imieniu Adso (Christian Slater).
W filmie Annauda mamy do czynienia z mnóstwem doskonałych kreacji aktorskich. Connery jest tu klasą sam dla siebie – mimo słusznego wieku i siwych włosów trudno odmówić mu męskości i siły. Kreowany przez niego William to postać o silnej moralności, która stara się zawsze i wszędzie trzeźwo myśleć. Przedstawiony jest jako jeden z ostatnich intelektualistów w świecie opanowanym przez ciemnotę. Jest człowiekiem mającym ogromne doświadczenie, pewnym swojej wiedzy i umiejętności, który nawet w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa pozostaje wierny zasadom, a przy tym, jak przystało na franciszkanina, skromnym i skłonnym do tego, by w razie potrzeby usunąć się w cień.
Interesujących kreacji mamy tu jednak znacznie więcej – na uwagę zasługują przede wszystkim nastoletni Christian Slater – mimo bogatej kariery rola Adso nadal pozostaje jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą z jego ról, i Feodor Chaliapin w roli Jorgego z Burgos. Trzeba też wspomnieć o Ronie Perlmanie – aktor ten zagrał tu co prawda głównie posturą i wyglądem, jego kreacja jest jednak niezapomniana. Imię róży to dzieło, które pozwoliło odkryć Perlmana dla kina. Podobnie jest ze Slaterem.
W stworzeniu unikalnego klimatu ogromną rolę odegrała scenografia. Większość ujęć powstała w autentycznym XII-wiecznym klasztorze, co sprawia, że momentami widz ma wrażenie, jakby niemal oddychał tym samym powietrzem co bohaterowie. Nagie mury oświetlane świecami, ogromne, surowe pomieszczenia, doskonale dobrane rekwizyty oraz panujący wszędzie mrok – przedstawiony w Imieniu róży świat jest przytłaczająco ponury, a jednak fascynujący. Doskonałą robotę wykonali też charakteryzatorzy i odpowiedzialna za kostiumy Gabriella Pescuzzi.
Widać, że twórcy filmu do zdjęć przygotowali się równie pieczołowicie, co Eco do napisania swojej powieści. Świetnie wyeksponowano niewielkie zainteresowanie higieną niektórych mnichów i wszelkie fizyczne niedoskonałości, dzięki którym historię grzechów niektórych z nich można odczytać z wyglądu jak z książki.
Wiele kultowych powieści ekranizuje się znacznie częściej niż raz. Z Imieniem róży jest inaczej. Trudno wyobrazić sobie, że w tym temacie można by było powiedzieć coś więcej, niż powiedział Annaud. Uważam, że każda kolejna próba odświeżenia tematu byłaby skazana na porażkę. Trudno też wyobrazić sobie kogokolwiek, kto mógłby wypaść w roli Williama lepiej od Connery’ego. Imię róży to jedna z najważniejszych i najbardziej udanych powieściowych ekranizacji w historii i film, który mimo trzech krzyżyków na karku nie postarzał się ani odrobinę.
korekta: Kornelia Farynowska