search
REKLAMA
Archiwum

SCHMIDT. Siła ukryta w drobnych momentach

Hanna Kowalska

12 marca 2019

REKLAMA

Subtelny mariaż komedii, dramatu i kina drogi jest zadziwiająco spójny i poprowadzony z wyczuciem. Klasy dodaje także Jack Nicholson w roli tytułowej, mistrzowsko rozgrywający wewnętrzną dwuznaczność postaci, jej chłód i typowo starcze dziwactwa pomieszane z wrażliwością, która każe mimowolnie darzyć go sympatią.

Alexander Payne właściwie od początku swojej przygody z kinem rozsmakował się w portretowaniu prowincjonalnej Ameryki. Żyjącej z dala od bogactwa i blichtru, za to pełnej małomiasteczkowego kolorytu klasy średniej. W ten dość skostniały pejzaż często wplątując bohaterów, którzy bardzo chcieliby do niego nie pasować, ale życie zweryfikowało ich ambicje na tyle dotkliwie, że niejako zostali skazani na permanentne rozgoryczenie i egzystencjalny marazm. Wielbicielom twórczości Payne’a zapewne od razu przypomni się nieporadny duet z Bezdroży, jaki tworzyli niegdysiejszy gwiazdor opery mydlanej oraz niespełniony pisarz, rozwodnik. Do panteonu życiowych defetystów należy także doliczyć stłamszonego przez monotonną pracę i pozbawione pasji małżeństwo nauczyciela z Wyborów oraz zgorzkniałego emeryta, tytułowego bohatera About Schmidt.

Już pierwsza scena filmu doskonale oddaje stan ducha głównego bohatera. W scenie tej sześćdziesięciosześcioletni agent ubezpieczeniowy siedzi za biurkiem opustoszałego gabinetu i wpatruje się apatycznie w zegar odmierzający ostatnie sekundy do emerytury. Zdaje się być przy tym całkowicie nieobecny, wyraźnie nie czując ulgi ani tym bardziej satysfakcji, iż z chwilą wybicia godziny siedemnastej będzie mógł w pełni oddać się urokom jesieni życia.

Pesymizm Warrena ma swoje korzenie w życiowych niepowodzeniach. Warren Schmidt był pewien, że los przeznaczył go do roli wielkiego człowieka. “Chciałem założyć własną firmę, być jednym z tych, o których pisze prasa” – skwituje w przypływie szczerości. Kłopot w tym, że praca nie okazała się trampoliną do wielkiego sukcesu. Po czterdziestu latach małżeństwa żona stała się irytującą kolekcjonerką kiczowatych drobiazgów. Córka zaś właśnie powiadomiła o zaręczynach z niezbyt błyskotliwym sprzedawcą materacy, który w żadnym calu nie spełnia wymogów idealnego wybranka dla ukochanej latorośli. A to nie koniec problemów. Życiowe zawirowania w końcu zmuszą Warrena do podroży, która okaże się dlań sentymentalnym wehikułem.

Ta słodko-gorzka komedia po trosze o czasie minionym, a po trosze o braku przyszłości przypomina mi Prostą historię Davida Lyncha. Choć u Payne`a akcja jest znacznie żywsza, oba filmy wykorzystują motyw podroży nieszczęśnika w sile wieku, która okazuje się impulsem do emocjonalnej roszady. Czy udanej? Na pewno mającej swój zaczątek w samotności. Historie te są nostalgicznie smutne, co wynika nawet nie tyle z faktu, że obaj podróżnicy są już lekko niedołężni, ile z szerszej konkluzji na temat życia, naznaczonego mylnymi decyzjami, daleko idącą ostrożnością i niedojrzałością. Spoiwem wspomnianych filmów jest także konflikt rodzinny. Alvin z Prostej historii przemierza bezdroża Iowy, by odwiedzić chorego brata, z którym nie rozmawiał od lat. Bohater About Schmidt pragnie naprawić relacje z córką, ale także, co jest fabularnie znacznie bardziej intrygujące, wysyła listy do małego chłopca z Tanzanii, nad którym roztoczył dobrowolną opiekę finansową.

W pełnych poszanowania listach Schmidt daje upust emocjom, z których wcześniej sam nie zdawał sobie nawet sprawy, z czasem upatrując w chłopcu namiastkę własnej rodziny. Enigmatyczna nić porozumienia zadzierzgnięta między pokoleniami symbolizuje tu wpływ doświadczonej przeszłości (uosabianej przez Schmidta) na nieukształtowaną jeszcze przyszłość (odzwierciedloną przez chłopca). Pokazuje, jak symbiotyczne są młodość i starość – dwa, przecież tak wzajemnie odległe, fragmenty życia. Ta niecodzienna listowna znajomość przeradza się z czasem, przynajmniej ze strony Schmidta, w szczególną więź, w której przyjmuje on pozycję mentora, życiowego przewodnika dla małego Ndugu (w języku suahili “ndugu” znaczy przyjaciel). “Zapamiętaj to, młody człowieku” – zwróci się do malca z ogromną estymą w jednym z takich listów. “Naucz się doceniać to, co masz, póki wciąż to posiadasz”.

Przemyślenia Warrena nie tylko tworzą narracyjną ramę historii, ale przede wszystkim dodają jej staroświeckiej elegancji i powagi moralitetu, a także trudnej do uchwycenia subtelności i czaru, reżyserowi zaś pomagają wyłonić równie dyskretne uniwersum na temat ludzkiej natury, a w szczególności lęków, jakie niesie ostatni etap życia. “Czy moje życie miało jakikolwiek sens?” – zapyta retorycznie Schmidt w kolejnym liście. “Kiedy odejdę, będzie tak, jakbym nigdy nie istniał”. W zderzeniu z tą wojną myśli gorzko i dobitnie wybrzmiewa scena, w której Schmidt odwiedza swój dom rodzinny.

W takich “małych”, niepozornych scenach kryje się siła całego filmu. Subtelny mariaż komedii, dramatu i kina drogi jest zadziwiająco spójny i poprowadzony z wyczuciem. Klasy dodaje także Jack Nicholson w roli tytułowej, mistrzowsko rozgrywający wewnętrzną dwuznaczność postaci, jej chłód i typowo starcze dziwactwa pomieszane z wrażliwością, która każe mimowolnie darzyć go sympatią. Może dlatego chwilami jego postać kojarzy mi się z Melvinem Udallem, neurotycznym pisarzem z Lepiej być nie może, w którego także wcielał się Nicholson. Choć tam był ironicznym sceptykiem, a tu jest spokojny, wręcz lekko archaiczny. Obie wizje starości są nasycone tą samą potrzebą bliskości, skrywaną pod pozorami zobojętnienia.

Czy About Schmidt ująłby mnie tak bardzo, gdyby nie Nicholson? Pewnie nie. Bo właśnie dzięki niemu całość nabiera nabiera autentyzmu, który w żadnym momencie nie jest ckliwy. Z kolei Alexander Payne skutecznie przekonuje, że starość jest pokłosiem młodości, więc to nikt inny poza nami nie ma wpływu na jej obraz. A wszystkie lęki i obawy przed koszmarem zapomnienia, gdy w sercu kołacze się uwierająca myśl, że każdy dzień może być ostatnim? Wszystkie te neurozy znikną w obliczu nawet drobnego dobrego uczynku albo hedonistycznej radości życia, jakiej przykładem jest Roberta Hertzel (świetnie zagrana przez Kathy Bates), przyszła teściowa, której odbijający się na twarzy upływ czasu mentalnie nie zmienił ani o jotę.

Tekst z archiwum film.org.pl (28.01.2010).

REKLAMA