ROZTERKI FLEISHMANA. Biadolenie o kryzysie [Recenzja]
Czterdziestka to druga młodość? Na pewno nie w Rozterkach Fleishmana. Serial debiutujący właśnie na polskim Disney+ opowiada o kilku nowojorczykach w kryzysie wieku średniego, we wszystkich możliwych znaczeniach tego terminu. Kryzys objawia się w zaniku wiary we własne możliwości, rozczarowaniu teraźniejszością i dojmującej tęsknocie za utraconym żarem niegdyś rozpalającym cudownie burzliwą młodość. Wypalenie dopada też małżeństwa. To właśnie dynamice relacji miłosnej i stopniowej transformacji idylli w koszmar poświęcony jest serial. Taki przynajmniej był, jak mniemam, zamysł twórców. W istocie bowiem na pierwszy plan w Rozterkach Fleishmana wysuwa się udziwniona, przefajniona narracja, intrygujący koncept zmieniająca w bardzo mizerny końcowy efekt.
Serial oparto na bestsellerowej powieści Taffy Brodesser-Akner, u nas wydanej pod nazwą Pan i Pani Fleishman. Najpierw poznajemy doktora Toby’ego Fleishmana (Jesse Eisenberg), lekarza odkrywającego uroki portali randkowych i nawiązywanych dzięki nim przelotnych znajomości po bolesnym rozwodzie z żoną Rachel (Claire Danes). Pewnego dnia Rachel nie odbiera dzieci od Toby’ego i znika na amen. Brzmi jak punkt wyjścia do kryminału, ale nie, zamiast za wszelką cenę szukać Rachel, kilka następnych odcinków spędzimy na eksplorowaniu życia Toby’ego. Od początku do końca prowadzi nas za rękę głos z offu należący do przyjaciółki doktora – Libby (Lizzy Caplan). Narracja brzmi bardzo książkowo i egzaltowanie, a przez to niezwykle sztucznie. W dodatku sili się na humor, który nigdy nie trafia. To, co sprawdza się na papierze, nierzadko oblewa test na ekranie. Dokładnie tak sprawa ma się w przypadku Rozterek Fleishmana. Miałem poczucie, że oglądam nie dzieło świadome filmowych środków wyrazu, a jedynie zubożoną wersję książki.
Libby jest dziennikarką, podobnie jak Brodesser-Akner pełniąca również rolę showrunnerki i scenarzystki większości odcinków. To kolejne tropy (a jest ich w serialu więcej, ale ujawnienie ich byłoby znaczącym spoilerem) pozwalające sądzić, że Rozterki Fleishmana bardziej niż szczerą refleksją o rozpadających się związkach, są tak naprawdę pretensjonalną i, niestety, błahą metanarracją. Twórcy próbują wszystko komplikować, by potem chwalić się osiągniętymi (słabymi) rezultatami. W jednym z odcinków w formie anegdoty zostaje przywołana teoria wszechświata blokowego, zakładająca współistnienie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości w ten sam sposób. Na tę modłę prowadzona jest narracja – ciągle mieszająca teraz z czasami studenckimi, powtarzająca kilka razy te same fragmenty z delikatnie odmiennych perspektyw, roztrząsająca wszystko do przesady. Czasem aż trudno się w tym połapać – poznawczy dysonans potęguje młoda prezencja Eisenberga, w którego twarzy osobiście ciągle widzę sfiksowanego studenciaka z The Social Network, Fincherowskiego arcydzieła sprzed ponad dekady. Po co te wszystkie zabiegi? Twórcy pewnie bardzo by chcieli stworzyć opowieść w stylu… bo ja wiem – Charliego Kaufmana? Szkoda tylko, że nie mają nawet grama jego talentu.
Trzeba przyznać, że serial posiada i dobre momenty, choć niestety trzeba na nie trochę poczekać. Rozterki Fleishmana są zdecydowanie za długie. Gdybym dostał do rąk montażowe nożyce, z ośmioodcinkowej całości ostałyby się może trzy półgodzinne części – skrócone wersje pilota (no bo jak zrobić serial bez pilota) oraz dwóch ostatnich odcinków. Na szczególną uwagę zasługuje odcinek siódmy, w którym wreszcie cokolwiek do zagrania dostaje Claire Danes i z miejsca kradnie show. Im dłużej się zastanawiam, tym śmielej dochodzę do wniosku, że tylko dla niej warto obejrzeć ten serial.
Toby i Rachel mają swoje ambicje i ciężko harują, by osiągnąć postawione sobie cele. Młodość powoli odchodzi w niepamięć, uczucia wygasają, a marzenia wcale nie są bliżej realizacji niż dalej. W sytuacji bohaterów zawiera się pewien tragizm, który Danes udaje się dobrze uchwycić. Niestety cała reszta nie dotrzymuje jej kroku. Rozterki Fleishmana to bardziej nieudany test możliwości narracyjnych niż łapiąca za serce opowieść. Na ekranie emocje puszczają bohaterom wielokrotnie, ale ja pozostałem niewzruszony. Nie byłem w stanie przebić się przez przesłaniającą wszystko inne barierę natrętnego, odstręczającego, sztucznego głosu z offu.