RED ROCK WEST, czyli Nicolas Cage udaje płatnego zabójcę
Kiedy kilka tygodni temu gruchnęła informacja o tym, że Nicolas Cage chce przejść na aktorską emeryturę, nie byłem jednym z tych, którzy przywitali tego newsa z ulgą bądź radością. Fakt, Cage od dłuższego czasu grywa w produkcjach niezbyt wymagających, w najlepszym wypadku przeciętnych, w najgorszym – kuriozalnie złych, ale ci, którzy pamiętają jego najważniejsze dokonania, wiedzą, że jest to aktor nieprzewidywalny, zdolny do największych poświęceń, często również swoją rolą nadający całkiem innego charakteru filmowi, w którym występuje. Łatwo go dziś wyśmiać, lecz ma to związek wyłącznie z wyborem coraz bardziej wątpliwych projektów, nie zaś talentem lub jego stopniowym brakiem. Jeżeli sam aktor zechce, jeszcze nieraz nas zaskoczy, miejmy tylko nadzieję, że pozytywnie.
Tymczasem coraz częściej wracamy pamięcią, zwłaszcza za sprawą okrągłych rocznic, do jego najsłynniejszych dokonań, czy to w obszarze kina akcji, w którym święcił triumfy od połowy lat 90. (Twierdza, Con Air, Bez twarzy), w filmach wielkich i uznanych reżyserów, dziś zaś traktowanych jako arcydzieła (Ptasiek, Dzikość serca), lub celuloidowych dziwadłach, kojarzonych obecnie już tylko za sprawą wariującego na ekranie aktora (Pocałunek wampira, Kult). Gubią się natomiast te mniejsze filmy, nakręcone, zanim Cage stał się zdobywcą Oscara za Zostawić Las Vegas, gwiazdą pierwszej wielkości, a potem bohaterem niezliczonej liczby memów. Te, w których potrafił opanować swój wewnętrzny zew, jednocześnie potwierdzając wszechstronność i zmysł (jeszcze wtedy) w doborze ról. Ukryte perły, nie tylko z powodu obecności Cage’a w obsadzie, ale przede wszystkim ze względu na ich zaskakującą jakość. Dziwnie zapomniane Red Rock West Johna Dahla sprzed 25 lat plasuje się w czołówce najlepszych filmów aktora.
Michael, były marines z rozwalonym kolanem, pokonuje 1800 kilometrów dla pracy przy wierceniach, której ostatecznie nie dostaje. Gdy go poznajemy, budzi się w aucie na poboczu nieuczęszczanej drogi, z pięcioma dolarami w portfelu. Więcej nie ma i mieć nie będzie, choć przyjaciel chce mu pożyczyć trochę pieniędzy, a na pobliskiej stacji benzynowej kilka luźnych dwudziestek woła o zabranie ich z kasy. Za ostatni banknot Michael kupuje trochę benzyny i kieruje się do małej mieściny Red Rock, gdzie liczy na to, że trafi mu się jakaś fucha. Szybko znajduje pracę, ale nie taką, na jaką miał nadzieję – właściciel miejscowego baru, niejaki Wayne, omyłkowo bierze go za cyngla, którego wynajął, Lyle’a z Dallas. Celem ma być żona barmana, a zapłatą dziesięć tysięcy dolarów. Skuszony dużymi pieniędzmi, Michael potwierdza, że jest tym, na kogo Wayne czeka, zgarnia połowę doli i jedzie ostrzec swoją przyszłą ofiarę. Tą okazuje się piękna, acz zimna Suzanne, która podwaja stawkę, wynajmując „Lyle’a”, aby zabił jej męża.
Podobne wpisy
Jest w tym czarnym kryminale precyzja godna największych mistrzów gatunku, dzięki której widz zaskakiwany jest coraz to nowymi zwrotami akcji, podczas gdy intryga wydaje się biec jedynym możliwym torem. Można tu mówić o przeznaczeniu lub fatum wiszącym nad bohaterami, które sprawia, że nawet największe niespodzianki nie mogą przeszkodzić nieuchronności rozwiązania. Widać, że Dahl, reżyser i współscenarzysta filmu, kocha ten gatunek. Red Rock West nie był jedyną próbą ożywienia kina noir, jakiej podjął się na początku swojej kariery – wcześniej nakręcił chwalone, choć ograne Zabij mnie jeszcze raz z Valem Kilmerem, a później Ostatnie uwiedzenie, gdzie Linda Fiorentino zagrała femme fatale totalną, Podwójną świadomość, w której kryminał spotyka się z science fiction z nie do końca zadowalającym rezultatem, oraz Hazardzistów z Mattem Damonem i Edwardem Nortonem, udanie budując napięcie przy stoliku pokerowym. Dziś jest to reżyser już tylko serialowy, co przykre, gdyż może sugerować, że nikt nie chce oglądać klasycznych, ale kręconych współcześnie czarnych kryminałów.
Jednak nawet teraz Red Rock West zachwyca. Zaledwie wczoraj go sobie odświeżyłem i to, co z miejsca rzuca się w oczy, to oszczędność w budowie świata, postaci i atmosfery filmu. Być może wynika to z umiejscowienia akcji na bezludnych wręcz terenach stanu Wyoming, wymuszając niejako bardziej lakoniczny styl, podobny do tego, który nie tak dawno mogliśmy dostrzec w Aż do piekła Davida Mackenzie’ego. Po premierze film Dahla porównywano do dokonań Davida Lyncha, lecz wydaje się to sporym nadużyciem, choćby dlatego, że ten pierwszy do samego końca pozostaje wierny gatunkowi, który nadaje całości cech moralitetu, podczas gdy drugi lubi zmieniać zasady gry i nie daje widzom prostych odpowiedzi.