search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

The ABCs of Death

Filip Jalowski

22 sierpnia 2013

REKLAMA

Angielski alfabet składa się z dwudziestu sześciu liter. W projekcie „The ABCs of Death” każdej z nich poświęcono jedną nowelę filmową. W ciągu niespełna dwóch godzin mamy zatem do obejrzenia aż dwadzieścia sześć opowieści, wyreżyserowanych przez dwudziestu sześciu niezależnych reżyserów. Każdy z nich otrzymał na stworzenie filmu pięć tysięcy dolarów, każdy sam wybrał słowo, wokół którego będzie toczyć się jego historia. Losowi oddano jedynie przydział liter, od których mają rozpoczynać się wyselekcjonowane przez twórców wyrazy. Tematy krótkich form filmowych miały oscylować wokół zagadnienia śmierci. Gdy patrzymy na projekt z boku, ciężko odmówić mu potencjału oraz oryginalności. Czar niestety szybko pryska, wystarczy kilkanaście minut seansu.

Recenzowanie filmu składającego się z niezależnych nowel jest dosyć problematyczne. Z jednej strony „The ABCs of Death” funkcjonuje jako konkretny projekt, dlatego należy poddać go ocenie, z drugiej nowelki są na tyle różne, że ciężko wrzucać je do jednego worka. Koordynatorzy całego przedsięwzięcia nie narzucili twórcom żadnej konkretnej stylistyki, dlatego wśród dwudziestu sześciu filmów znajdziemy animacje, filmy kostiumowe, absurdalne i niesmaczne komedyjki, poważne science fiction, filmy realistyczne i wizualne metafory. Wszystkiego po trochu, bo każdy reżyser patrzy na śmierć nieco inaczej. Większość nowel łączy jednak kilka niezbyt atrakcyjnych elementów – nuda, nijakość i głupota to jedne z nich.

Głupota jest w zasadzie do przeżycia, bo po takich twórcach jak Noboru Iguchi, czyli autor „Zonbi asu” (opowieści o toaletowych nieumarłych, w której problemy gastryczne stanowią o wiele ważniejszy element niż chociażby dialogi) nie można spodziewać się zbyt wiele. Jego nowela poświęcona jest literce „F”, reżyser dopisuje do niej słowo „Fart” (pol. „pierdnięcie”, cóż za niespodzianka) i przedstawia historię uczennicy, która umiera wdychając gazy swojej nauczycielki. Podobnych potworków jest w „The ABCs of Death” o wiele więcej. Mamy chociażby animowaną historyjkę o kupie odmawiającej spuszczenia w toalecie czy też mrożący krew w żyłach, demoniczny sedes (tu akurat całkiem zabawna animacja plastelinowa autorstwa Lee Hardcastle’a). Apogeum absurdu jest jednak nowela Yoshihiro Nishimury, w której naga Japonka walczy z blond-nazistką wojującą za pomocą ogromnego penisa zakończonego długim niczym maczeta ostrzem wystającym z cewki moczowej. Japonka ostrzeliwuje przeciwniczkę warzywami miotanymi z pochwy. Nazistka, chroniąc się przed atakiem, kroi warzywa wspominanym ostrzem. Idealnie posiekana włoszczyzna trafia do garnka z wodą, w którym to, co niegdyś było śmiertelną bronią, zaczyna zmieniać się w danie kuchni japońskiej. Nie mam pytań.

Od idiotyzmów, na które spogląda się z mieszanką zażenowania, niedowierzania i perwersyjnej przyjemności obcowania z kompletnym dziadostwem, zdecydowanie gorsze są nowelki totalnie nijakie (niestety to właśnie one dominują projekt). Wśród nich prym wiedzie „G jak grawitacja” Andrew Trauckiego, czyli film o surferze, który wbiega z deską do oceanu i po prostu tonie. Są również przedstawiciele „innej szkoły nijakości”, czyli filmy z cyklu „patrzcie jakie to wszystko kontrowersyjne i obrzydliwe” – tu chociażby nowela o śmiertelnej grze, w której przeżywa ten mężczyzna, który szybciej osiągnie orgazm (przed oczami zawodników między innymi pozbawiona nóg kobieta masturbująca się protezą i mężczyzna gwałcący chłopca). Zamiast kontrowersji mamy tendencyjność i epatowanie obrzydliwością, które ma zapewne na celu odwrócenie uwagi widzów od marnoty scenariusza.

W końcu, na palcach jednej ręki można policzyć nowele naprawdę udane. „Śmiertelne abecadło” nie odbiło się czkawką Xavierowi Gensowi, Jasonowi Eisenerowi, duetowi Bruno Forzani i Helene Cattet oraz wspominanemu w kontekście skatologicznym Lee Hardcastle’owi. Ich krótkie metraże są skrajnie różne, ale każdy wnosi do zestawienia powiew świeżości (choć w kontekście historii o sedesowym potworze brzmi to nieco niefortunnie). Gens obrazuje makabryczną kurację odchudzającą, Eisener teledyskową zemstę, a damsko-męski duet wizualną metaforę kobiecego orgazmu (wykorzystując słowną grę, w języku francuskim orgazm określa się mianem „małej śmierci”). Cztery nowelki to jednak stanowczo za mało, aby zaliczyć seans „The ABCs od Death” do udanych.

W ogólnym rozrachunku zbiór krótkich metraży jest najzwyczajniej słaby. Widz szybko zaczyna tracić zainteresowanie i męczyć się przeskakiwaniem z jednej nieciekawej historii na inną, najczęściej równie nużącą. Nie tak dawno potwierdzono powstanie drugiej części „alfabetu” – ja raczej podziękuję.

REKLAMA