POGRZEBANI. Złota era „czarnej” śmierci [RECENZJA]
Branża pogrzebowa to biznes, w którym zawsze będą klienci. Tak mówią w miejskich legendach, które słyszę od dziecka. Można w to uwierzyć, bo to wynik logicznej konsekwencji życia – śmierci. Ona zawsze będzie obecna. Klientów nigdy nie zabraknie. To jednak myślenie potoczne, któremu zadał kłam niepozorny dramat sądowy Pogrzebani z genialnymi rolami Jamiego Foxxa i Tommy’ego Lee Jonesa. Jeśli więc ktoś szuka niecodziennego filmu na Halloween, poniekąd o śmierci, lecz nie do końca, bo również o życiu i potrzebie zadośćuczynienia za zło z przeszłości, znajdzie go na Amazonie.
W tym filmie jest dość duchów, żeby na halloweenowej imprezie była tak tłoczno jak na Camp Nou podczas finału Pucharu Zdobywców Pucharów. To duchy niezwykłe, historyczne, pochowane w bezimiennych grobach, które nawet krzyża nie mają, tylko porósł je mech, trawa, drzewa, a czasem inne nagrobki, inna historia, mieniąca się lepszą, właściwszą dla kolejnych pokoleń. Dla nas może są i bez znaczenia, ale mamy swoje, analogiczne, które również część z naszego establishmentu niestety sukcesywnie zakopywała głęboko w ziemi pod innymi nagrobkami i innymi symbolami, ale my nie zapomnieliśmy. Nie zapomnieli również twórcy Pogrzebanych, a na dodatek temu wychowawczemu przypomnieniu nadali strawny, showmański rys, zakropiony komedią obyczajową, niepozbawioną wzniosłej refleksji, co sprawia, że te nieco ponad dwie godziny dramatu sądowego ogląda się na tyle poważnie, żeby nie stracić z oczu problemu, oraz na tyle lekko, żeby przy tym mieć odczucie rozrywki. A jeśli film chce się polecić komuś w ramach nietuzinkowego spędzania czasu podczas nadchodzącego święta Halloween, warto od niego właśnie zacząć, nim duchy przeszłości na dobre przemienią się w wampiry, wilkołaki, strzygi i posępnych wędrowców o twarzach śmierci.
Nad wyraz często jest tak, że dopóki nie dotknie nas osobiście jakiś problem, zwykliśmy go omijać, skrycie oddychając z ulgą, że to jeszcze nie my, tym razem nie my. Albo zwykliśmy gapić się na jego konsekwencje u innych, wzruszając ramionami, albo spotykać jakąś sytuację na ulicy, w konstrukcji otoczenia, lecz żadna refleksja się w naszym mózgu nie budzi – pewnie tam gdzieś jest, ale nie zaprzątamy sobie nią myśli. Czy nie tak jest z obecnością zakładów pogrzebowych, które wrosły w nasz miejski krajobraz w okolicach cmentarzy, i co ciekawe szpitali? Nie jest to przyjemne, gdy po jednej stronie ulicy mieści się szpital, gdzie trafiają ludzie z nadzieją, że stamtąd wyjdą, a po drugiej stronie ulicy jak pieczarkopodobne grzyby na trawniku wyrosły obok siebie domy pogrzebowe z pretensjonalnymi nazwami w stylu Kalia, Charon lub Concordia. Jest to biznes dochodowy, czego przykładem jest wałęsanie się co poniektórych biznesmenów nawet po telewizji, żeby zaistnieć i pokazać, jak wystawnie się im żyje.
Pogrzebani są właśnie tym typem filmu, który prowokuje do zastanowienia się, czy i u nas w Polsce, rzecz jasna na mniejszą skalę, nie próbuje się w tym biznesie oddziaływać na ludzi właśnie wtedy, gdy są najbardziej bezbronni, i wetknąć im trumnę drożej, a do niej pakiecik od zaprzyjaźnionego kamieniarza, który przyjaźni się z kolei ze specjalistą od wiązanek kwietnych zza rogu. Paradoksem jest, że biedniejszy klient może być tym lepszym, co film doskonale pokazuje i tłumaczy ten mechanizm, łącząc nieuczciwie prowadzone interesy korporacji pogrzebowej z problemem segregacji rasowej, właściwej dla południa Stanów Zjednoczonych. Śmierć dosięga każdego. Niektórzy żywi więc starają się na niej jak najwięcej zarobić, dopóki sami są żywi. Na śmierci bogatych jednak inni bogaci zbyt wiele nie zyskają, ot cały ambaras w tym, bo tych, co mają, jest zbyt mało, żeby przebili potrzeby funeralne tych, co nie posiadają zbyt wiele.
Pogrzebani to dramat sądowy, lecz niecharakterystyczny dla swojego gatunku. Bardziej przypomina żywiołowo prowadzoną mszę zaangażowanego, afroamerykańskiego kaznodzieję, zresztą tak się zaczyna od sugestywnej przemowy wygłoszonej przez Williego E. Gary’ego w kościele jednej z czarnych wspólnot gdzieś na biednym Południu USA. Potem następuje szybkie przeniesienie postaci adwokat na salę sądową, gdzie wygłasza on mowę końcową w obronie poszkodowanego w wypadku. Zestawienie tych scen jest celowe – bo widzimy talent Gary’ego i oswajamy się z rytmem, w jakim będzie prezentowana nam historia pozwu złożonego przez białego południowca na czarnym Południu Jeremiaha O’Keefe (Tommy Lee Jones) przeciwko iście białej, ekspansywnej korporacji pogrzebowej Loewen Funeral Group.
W fabule głównie chodzi o zasądzenie odszkodowania i udowodnienie nieuczciwych praktyk systemowych panujących w polityce wielkiej firmy w stosunku do mniejszych zakładów pogrzebowych, które są przez nią masowo wykupywane, ale na tej kanwie scenarzysta Doug Wright zaprezentował nam podziały społeczne i wciąż panujące zgodnie z nimi wręcz abstrakcyjne reguły zachowania się w praktyce, które na pierwszy rzut oka bazują na kolorze skóry i są stricte amerykańskie, jednak dotyczą tak naprawdę nie tylko rasy, ale przede wszystkim stanu majątkowego, jeśliby je odnosić do naszego, europejskiego świata, a w szczególności do rzeczywistości Polski.
Generalizując, wielcy, bogaci kapitaliści prawie zawsze mają i niczym się nie przejmują, zwłaszcza moralnością, bo ich naczelnym celem jest mieć jeszcze więcej. Biedni, z nielicznymi wyjątkami, nie mają szans na wyjście ze spauperyzowanej klasy społecznej, gdyż systemowo są przeznaczeni do niemalże feudalnej aktywności na rzecz wielkich korporacji, które de facto rządzą władzą, co przypomina do złudzenia pracę niewolników na plantacjach bawełny i trzciny cukrowej. Niewolnicy jednak nie cukrzą sobie herbaty ani nie noszą modnych dresów z nadrukami reklamowanych na Instagramie przez tzw. influencerów. To sprytne przeniesienie metafory niewolnictwa z przeszłości na teraźniejszość czyni Pogrzebanych filmem zaangażowanym społecznie, nadającym się do omawiania w ramach szkolnego DKF-u, w celu uświadomienia młodych ludzi, wchodzących dopiero w wiek produkcyjny, że w żarcie wspomniana przez Raya Loewena „złota era śmierci” jest stwierdzeniem jak najbardziej prawdziwym, złożonym z wielu czynników i działań, które nie przyniosą nam korzyści, lecz doprowadzą do jeszcze drastyczniejszego ograniczenia swobód życia tzw. klasy średniej.
Pogrzebani są produkcją, która przechodzi w streamingu właściwie bez echa. Nie ma większej promocji, nie pojawia się w recenzjach, jakby czekała na swój opóźniony sukces, który może nigdy nie nadejść. Przed reżyserką Maggie Betts więc długa, usłana przeszkodami droga do sukcesu, który może nadejdzie, jeśli będzie kręciła tak sprytne, lekkie, a zarazem poważne historie. Smaczkiem w Pogrzebanych jest scena po części napisów, gdy Jamie Foxx jako filmowy Willie E. Gary spotyka prawdziwego Gary’ego, adwokata, który przeszedł, a raczej pokonał, długą drogę, żeby z zadufanego w sobie i swoich złotych spinkach do koszuli łowcy odszkodowań stać się faktycznie obrońcą ludzi skrzywdzonych przez amerykański kapitalizm.