search
REKLAMA
Recenzje

PAN SAMOCHODZIK 2023. James Bond dla ubogich

„Pan Samochodzik” powinien być naszym towarem eksportowym, podobnie jak „Wiedźmin”.

Odys Korczyński

13 lipca 2023

REKLAMA

Pan Samochodzik powinien być naszym towarem eksportowym, podobnie jak Wiedźmin. Niestety, nie jest. Polscy twórcy od lat nie potrafią wykorzystać tych przygodowych archetypów postaci, żeby nakręcić coś, co z powodzeniem w przypadku Wiedźmina robią Amerykanie. Wiedźminowi udały się przynajmniej gry. O serialu i filmie nie wspomnę, żeby bez przerwy nie narzekać na ich niedopracowanie. W przypadku jednak Pana Samochodzika, filmy i seriale sprzed lat nie są przynajmniej tego kalibru zupełną klapą. Brak im technicznego dopracowania, sprawnego montażu, a może i z wiekiem straciły coś, co może zachęcić do oglądania współczesne, młodsze pokolenie, ale mają za to ciekawy scenariusz, który wymaga od widza myślenia. Pan Samochodzik z 2023 roku w reżyserii Antoniego Nykowskiego z pewnością miał budżet, środki techniczne, świetnie pasującego aktora (Mateusz Janicki), ale zabrakło chyba miłości do prozy Zbigniewa Nienackiego, co dziwi mnie bardzo, bo autor scenariusza Bartosz Sztybor jest przecież moim rówieśnikiem, więc jako przedstawiciel pokolenia stojącego jedną nogą w schyłkowym PRL, powinien czuć jeszcze tamte czasy.

Cały czas się zastanawiam, po co te rekonstrukcyjne wstawki ze średniowiecza, które tylko jeszcze bardziej pogrążają całość stylistyczną produkcji, bo widać, że jest tanio. Jestem zawiedziony. Czekałem na ten film wiele lat, naiwnie sądząc, że dobrze się stało, że nikt nie nakręcił Pana Samochodzika w latach 90., bo wyszłaby z tego zupełna kiszka. Należało poczekać, aż polskie kino okrzepnie technicznie, zdobędzie doświadczenie w kręceniu produkcji z gatunku Nowej Przygody i pojawi się hojny producent. Niestety, to wszystko nie wystarczyło. Widać, że twórcy naprawdę się starali, wyraźnie zafascynowani Indianą Jonesem oraz Jamesem Bondem. Nakręcili film trwający niewiele mniej niż 2 godziny, próbujący współczesnemu widzowi zaprezentować stylizowaną rzeczywistość na polskie lata 60. w tempie godnym filmów właśnie z tamtych lat, i to tych polskich. I może tu tkwi jeden z problemów, prócz – rzecz jasna – kwestii czysto technicznych?

Zacznijmy od samego początku, bo w kinie z gatunku Nowej Przygody sceny wprowadzające, jeszcze przed pojawieniem się napisu tytułowego, pomagają ocenić, co czeka nas dalej. W przypadku Pana Samochodzika ta „przepowiednia” jakościowa sprawdziła się idealnie. Twórcy nie poczekali. Głównego antagonistę poznajemy już na samym początku. Nie znamy jego motywów, ale postać z niego dość komiksowa – płaszcz, kapelusz, hiszpański akcent. Gra go charakterystyczny Jacek Beler. Czuć już wyraźną inspirację Indianą Jonesem i ostatnią krucjatą. Jest nawet morze, samochód, który jest statkiem, walka w latarni morskiej, a nawet pościg przerobionego na terenówkę fiata 125 z UAZ-em 469. Co najważniejsze, pojawia się sam Pan Samochodzik (Mateusz Janicki). Jest kolorowo, kontrastowo, mrocznie, sensacyjnie, ścigające się samochody jadą może z 30 na godzinę, a w latarni morskiej aktorzy biją się w sposób niemal bezdotykowy, więc pętla na szyi wcale nie musi być na szyi, żeby działała. A na dodatek Pan S, czyli Tomasz, cały czas gada do siebie, żeby widz dokładnie wiedział, co się dzieje. Nie do końca jednak, bo okazuje się, że poszukiwany przez tyle osób artefakt, mimo oświetlenia wyspy promieniem z latarni, odnajduje się ni z tego, ni z owego na dnie morza niedaleko brzegu. A potem jest wykład Samochodzika w Muzeum Narodowym i spotkanie z szefową Gierymską. Identycznie jak we wspominanym Indianie Jonesie, gdzie główny bohater spotyka się po wykładzie z Marcusem Brodym (Denholm Elliott). Więcej spojlerował nie będę. Dodam tylko, że antagonista znika niespodziewanie, przedstawienie jego motywów jest raczej miałkie, wątek z harcerzami zaś wydaje się przypięty do treści na siłę. Długo biegnie równolegle, nim twórcy decydują się na połączenie bohaterów w większą grupę nastawioną na poszukiwanie skarbu Templariuszy, który ma także niezbyt przekonującą definicję. Odnosi się wrażenie, że twórcy chcieli na siłę wymyślić coś innego niż Nienacki. Uśmiercenie Petersena (Przemysław Bluszcz) również wydaje się spowodowane tylko brakiem pomysłu na jego dalszy udział w nowej wersji opowieści. Szkoda, bo relacja między Samochodzikiem a Petersenem jest bardzo ciekawie opisana przez Nienackiego.

Dlaczego James Bond dla ubogich? A może lepiej by było nazwać Pana Samochodzika w tej wersji Jamesem Jonesem lub Indianą Bondem? Po pierwsze, samochód naszego bohatera to osobliwe połączenie starszej wersji fiata 125p z lat produkcji 1967–1973 z maską i grillem ciągnika Ursus C-330. Trzeba go pchnąć, żeby zapalił (oczywiście to żart), ale wtedy nagle zaczyna wydawać dźwięki jak rasowa wyścigówka. Po drugie, liczne usprawnienia, które w nim zainstalowano, w trakcie walki okazują się nieskuteczne, zbędne lub po prostu niesprawne. Mało w tym dziele wujka Gromiłły finezji. Co zaś do sposobu walki Pana Samochodzika, który zawsze sam sobie chodzi, twórcy również w jednej ze scen zainspirowali się walką w hotelu Dessalines Jamesa Bonda (Daniel Craig), z tym że zapomnieli o dopracowaniu jakości starcia, nie chodzi tylko o samą walkę, ale i jej wygaszanie, cieniowanie emocji, co w Quantum of Solace jest po mistrzowsku dopracowane. A na dodatek ta muzyka trochę jak ze stocka, żeby nie powiedzieć, że miejscami nawet jak z Lidla.

No i, drodzy twórcy, feminizm nie polega na nienawidzeniu wszystkiego i wszystkich, co reprezentuje sobą płeć męska, a taką jego definicję prezentuje ten film. Jest to zatem najbardziej siermiężna, prostacka wersja jego rozumienia, którą sieją w Internecie, jak i poza nim środowiska prawicowe, konfederackie i narodowe. Z pewnością więc nie będzie tak, jak zasugerował Krzysztof Varga. Film nie spowoduje „palpitacji serca ani apopleksji wśród ortodoksów”. Co najwyżej u tych mniej świadomych rzeczywistości, a chyba nie do tej części widowni twórcy chcieli dotrzeć. Tak więc jest postęp, jeśli chodzi o główną postać, bo Mateusz Janicki pokazał się obiecująco. Reszta niech pozostanie milczeniem, bo nie została przemyślana. Jest płytka, pretensjonalnie bajkowa, nie ma w sobie także głębszej refleksji nad moralną kondycją człowieka, którą snuł w swojej twórczości Zbigniew Nienacki, pisarz, który nie stronił od kontrowersyjnych wyborów i znał życie od wielu najmroczniejszych stron.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA