OCEAN STRACHU (2003)
Ocean strachu traktowany jest chyba jako “czarny koń” jesiennego sezonu w polskich kinach. I nie ma się czemu dziwić. Film – po pierwsze – niezależny, po drugie – oparty na faktach, po trzecie zaś czerpiący garściami ze stylistyki Blair Witch Project, szumne wejście na kinowe ekrany ma niejako automatycznie zagwarantowane. Niestety thriller, który podobno porwał na strzępy nerwy amerykańkiej krytyki, układu nerwowego polskiej widowni dziwnym trafem nawet nie próbuje stymulować. Jako film grozy Ocean strachu delikatnie rzecz biorąc się bowiem nie sprawdza. Hit festiwalu w Sundance błyszczy jednak na zupełnie innym polu – jako niezwykle oryginalny zapis zmagań człowieka z naturą.
Zwykle walka z żywiołem w hollywoodzkim filmie przypominała zarówno wizualnie, jak i fabularnie reklamę środka odchudzającego w porannych telezakupach – była elegancko pocięta i zmontowana, aż błyszcząca od komputerowego retuszu, momentami nawet zabawna oraz, co najważniejsze, od początku do końca fałszywa. W Oceanie strachu wspomniane zmagania z matką naturą nabierają w końcu nieco bardziej realnych kształtów. Kamera naprawdę drży w ręku operatora, ocean faktycznie jest niebezpieczny, a rekiny zdają się być prawdziwe i głodne. Szkoda tylko, że za godnym naśladowania realizmem nie poszła godna pochwały ekranowa dramaturgia.
Czym jest więc to filmowe novum, które jednych przyprawia o drżenie kończyn, dla innych zaś pozostaje całkowicie obojętne? Warto przed odpowiedzią na to pytanie poznać postacie rzeczonego morskiego dramatu. Patrzę, poznaję i oto, co widzę:
Mam ja ci tu piękną, zamężną niewiastę – Susan i jej przykładnego, zatroskanego męża – Daniela. Mam ja ci tu łódkę wyprawiającą swych pasażerów do innego, barwnego świata rafy koralowej i w końcu mam ja ci tu rekiny, których dzienna dieta ma szansę zostać wzbogacona o elementy strojów do nurkowania naszej przemiłej pary, na skutek feralnego zbiegu okoliczności zostawioną na otwartym oceanie. Zimna morska woda staje się więc dla nich swoistym więzieniem i miejscem walki na śmierć i życie – zarówno z rekinami, jak i ze sobą nawzajem…
Punkt wyjścia jest zatem z jednej strony szalenie obiecujący, z drugiej zaś stanowi dla przeciętnego scenarzysty wyzwanie nie do pokonania. Jak bowiem wycisnąć emocje i jak osiągnąć jakąkolwiek dynamikę fabuły, mając do dyspozycji jedynie dwóch początkujących aktorów, umieszczonych pośrodku niczego? Tarantino pewnie zadbałby w tym miejscu o jakże charakterystyczne dla niego werbalne bogactwo całości, Kauffman wprowadziłby liczne wariacje formalne… Co robi zaś początkujący dopiero Chris Kentis? Warto zatrzymać się tu na moment i pokusić o próbę rozłożenia scenariusza Oceanu strachu na czynniki pierwsze. Oto zły sen każdego studenta scenariopisarstwa:
Bohaterowie żywo dyskutują, zanurzeni w tytułowym “strasznym oceanie”:
Temat I:
“Gdzie jesteśmy? Dlaczego nie widać łódki? I czyja to do cholery wina? Na pewno zabłądziłeś Danielu kierowany swym męskim, szowinistycznym ego!” (około trzyminutowa rozmowa powracająca w scenariuszu jeszcze raz na późniejszym etapie rozwoju akcji. RAZEM: sześć minut)
Temat II:
“Kiedy wróci po nas ta pieprzona łódź?” (dwie rozmowy po dwie minuty każda)
Temat III:
“Ooo! Jaka piękna ta rafa koralowa!” (jeden wspólny, głęboko filozoficzny zachwyt = dwie minuty)
Temat IV:
Czyli dyskurs o zaletach wynikających z zaspokajania potrzeb fizjologicznych w oceanie
“Ciepła ta woda, nieprawdaż?” (dwie dwuminutowe wymiany zdań)
Temat V:
“Coś mnie szczypiegryzieuwierabolidrapie!” (pięć wątków po minucie każdy)
Temat VI:
“Ciekawe, czy są tu rekiny?” (pytanie z gatunku głupich, powtarzane w filmie około trzech razy – po trzy minuty na każdy wątek)
Temat VII:
Zcyklu “Pokazali na Discovery”
Rozmowa na temat, jak przeżyć rendez-vous z rekinem bez uszczerbku na urodzie. (dwa razy po trzy minuty)
Temat VIII:
“Wszystko dlatego, że nie lubisz mojej mamusi!” (rozbudowana refleksja na temat problemów cywilizacyjnych współczesnego człowieka – 5 minut)
Temat IX:
“Ooo! Rekiny… Ciekawe, czego tu szukają?” (element wprowadzający przerażenie, powracający około czterech razy w trakcie filmu – RAZEM: 8 minut)
po zsumowaniu otrzymujemy więc: 33 minuty
+ obowiązkowy wstęp (15 minut) oraz finał (5 minut)
RAZEM: 57 minut