NEGOCJATOR. 20 lat od premiery
Przyznam, że niedawny seans Negocjatora trochę mnie zaskoczył. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy widziałem go ostatni raz (raczej nie w tej dekadzie), ale doskonale kojarzę, jakim go zapamiętałem – zdecydowanie skromniejszym od innych filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych, bardziej realistycznym, nastawionym w dużej mierze na dialog pomiędzy bohaterami, z napięciem wynikającym z pozornej niemożliwości rozwiązania konfliktu.
Czy w ten sposób film Felixa Gary’ego Graya jawił mi się jako coś gorszego czy lepszego od chociażby wypuszczonego kilka miesięcy później (w Polsce tydzień wcześniej) Wroga publicznego Tony’ego Scotta, gdzie akcja gnała na złamanie karku, a nowoczesna fabuła, oparta na technologicznej rewolucji, znalazła swoje odzwierciedlenie w agresywnej formie? Raczej bardziej tradycyjnego – historia policjanta, niesłusznie oskarżonego o kradzież i morderstwo, który, aby dowieść niewinności, bierze zakładników, nieprzypadkowo zainteresowała Sylvestra Stallone’a, już wtedy mającego swoje największe sukcesy za sobą. Sly ostatecznie w filmie nie zagrał, ale i bez jego obecności Negocjator przyjemnie odklejał się od bombastycznego kina sensacyjnego tamtej dekady. 20 lat później nie widać już znaczącej różnicy między dziełem Graya a np. ówczesną twórczością Michaela Baya, zwłaszcza pod względem potrzeby utrzymania wysokiego ciśnienia spektaklu, nie tylko podczas scen akcji, ale nawet w tak prozaicznych momentach, jak otwieranie bagażnika.
Podobne wpisy
Podejście nieobce również scenarzystom filmu, Jamesowi DeMonaco (obecnie twórca cyklu Noc oczyszczenia) i Kevinowi Foxowi. Ci, wykorzystując prawdziwą historię negocjatora podejrzanego o kradzież z policyjnego funduszu emerytalnego, który wziął za zakładnika swojego oskarżyciela, przewartościowali tamte wydarzenia, czyniąc z winnego funkcjonariusza postać pozytywną, walczącą w imię sprawiedliwości i prawdy, choć z prawdą miało to już niewiele wspólnego. Ważniejszy był emocjonalny wydźwięk całości – lepiej trzymać kciuki za kogoś, kto na to zasługuje. Tym kimś jest tu Danny Roman, chicagowski negocjator, świetny w swym fachu, przy okazji dobry przyjaciel i współpracownik, kochający mąż, człowiek kryształowo czysty, choć nazbyt często niepotrzebnie ryzykujący. Jego czyn wzięcia zakładników w siedzibie wydziału spraw wewnętrznych nie budzi naszych moralnych wątpliwości, nawet jeśli trudno nam uwierzyć w realizację planu Romana. Chce on bowiem nie tylko oczyścić się z zarzutów, ale również znaleźć prawdziwych winnych. Jak ma jednak tego dokonać skoro nawet jego dotychczasowi przyjaciele i koledzy są przeciwko niemu? Wśród nich również ci skorumpowani. Jak ma rozpoznać ludzi wykonujących jedynie swe obowiązki, którzy zmuszeni są przecież powstrzymać go, od tych, którzy naprawdę źle mu życzą?