O NIEDOGODNOŚCI NARODZIN. O młodej dziewczynie-androidce i jej relacji z dużo starszym mężczyzną
Rozwój technologii sprzyja powstawaniu kolejnych dzieł kultury, których autorzy snują rozważania na temat jej wpływu na życie, w tym relacje z innymi ludźmi. Między innymi ten wątek został podjęty przez Sandrę Wollner w filmie O niedogodności narodzin, tytułem nawiązującym do tekstu napisanego przez filozofa Emila Ciorana.
Również w udzielanych wywiadach austriacka reżyserka próbuje przekonywać, że jej dzieło dyplomowe jest nafaszerowane przemyśleniami natury etycznej, egzystencjalnej, ale także filmoznawczej, gdy chodzi o nawiązania do innych tytułów albo sposób prowadzenia kamery. Trwająca ponad rok praca nad scenariuszem miała służyć skonstruowaniu spójnej opowieści o humanoidalnym androidzie oraz wpisaniu jej w szerszy kontekst społeczny, gdy chodzi o sam sposób funkcjonowania ludzkich emocji i pamięci, a także reperkusji wynikających z kontaktów człowieka z techniką przewyższającą go na każdym kroku.
Bo Elli (Lena Watson) jest istotą opierającą się czynnikom destrukcyjnie wpływającym na organizmy homo sapiens. Upływ czasu jej nie postarza, rzadko kiedy doświadcza trudnych emocji, może stać bez ruchu i wpatrywać się w ścianę godzinami. Tylko nocą dopada ją atak paniki, jak gdyby ciemność wydobywała z jej wnętrza emocje, które za dnia nie mają racji bytu. Świat się wokół niej kręci, a ona po prostu trwa, niczym kamień. Jedyna różnica między nią a naturą tkwi w sposobie traktowania jej przez ludzi. Elli jest jak lustro, Gombrowiczowska Iwona uaktywniająca w swoim właścicielu traumatyczne uczucia. W przypadku Taty są one związane z zaginięciem córki, w przypadku Starszej Kobiety z utratą brata w latach młodości. Kolejne relacje nawiązywane przez Elli są zatem niczym seanse terapeutyczne, gdy osoby zwierzają się ze swoich problemów, a ona ich niewzruszenie wysłuchuje, by następnie swoim zachowaniem generować przemianę wewnętrzną “pacjentów”.
Za O niedogodności narodzin Sandra Wollner otrzymała jedną z nagród na tegorocznym festiwalu filmowym Berlinale. Już chwilę po seansie dla szerszej publiczności film wywołał falę oburzenia z powodu pierwszych sekwencji dotyczących związku młodej cyberdziewczyny z o wiele lat starszym mężczyzną. To właśnie z tego powodu w kontrowersyjnych okolicznościach zrezygnowano z pokazywania produkcji w trakcie tegorocznego Melbourne International Film Festival. Jak relacjonowała Austriaczka w wywiadzie dla “Senses of Cinema”, ze strony dwóch psychologów pojawiły się głosy o szkodliwości przekazu, toteż organizatorzy podjęli decyzję, iż nie należy doprowadzać do poważniejszych sporów, niezależnie od tego, że jeden z naukowców w ogóle nie obejrzał filmu, a drugi zapoznał się tylko z fragmentami.
O dziwo, w Polsce informacja o wyświetleniu tego tytułu nie wywołała absolutnie żadnych kontrowersji, choć pretekst jak najbardziej by się znalazł. Sposób przedstawienia wyżej wspomnianej relacji jest niesmaczny, mimo że nieletnia aktorka korzystała ze specjalnych masek, by zmienić wygląd twarzy, a jej ciało było w odpowiednich momentach generowane komputerowo, by nigdy nie została pokazana jej prawdziwa nagość. To jednak nie wystarczyło. Wollner “bada” sposoby przeżywania traumy po stracie członków rodziny, ale mimochodem zawiesza oko kamery na intymnych chwilach między dzieckiem a dorosłym. Ogałaca temat pedofilii z tabu, choć nigdy wprost nie mówi, czym się zajmuje, bo przecież chodzi o androida, nie człowieka. Ocena tych scen jest wysoce subiektywna i zależy od tolerancji na każdego rodzaju emanację myślenia artystycznego. Przykład austriackiego filmu jednak dobitnie pokazuje, że w sztuce nie powinna panować niczym niezmącona wolność, bo nie można mówić o wszystkim w sposób dowolny. Istnieją pewne granice, które Wollner przekroczyła. Żeby była jasność – nikt tutaj nie sugeruje, że reżyserka chwali tę patologiczną relację, ale to nie oznacza, że powinna pokazywać ją tak dosłownie.
Abstrahując od wątku pedofilii, O niedogodności narodzin to sztandarowe dzieło arthouse’u ze wszystkimi tego bolesnymi konsekwencjami. Gdyby ktokolwiek chciał spisać wszystkie grzechy kina artystycznego, zdecydowanie powinien sięgnąć po ten tytuł. Największym problemem są wątłe podstawy scenariusza. W założeniach artystka pragnie badać, jak trudne emocje przenikają się z nowoczesną technologią pomagającą w ich przeżywaniu. Dwójka ludzkich bohaterów, na których drodze pojawia się Elli, w pewnym momencie uświadamia sobie, że życie jest pasmem niemożliwego do przerwania cierpienia, gdy jest się narażonym na bombardowanie uczuć. Podczas gdy android istnieje, to ludzie żyją z całym dobrodziejstwem inwentarza, tj. doświadczają, filtrują te doświadczenia przez pryzmat własnego “ja”, a następnie ponoszą tego konsekwencje. Na papierze ów paradoks – nieszczęścia z powodu samego faktu zaistnienia na świecie – wygląda interesująco, jednakże Wollner nie udaje się stworzyć z tego frapującej fabuły. Zamiast tego stawia na serię kolejnych scen, między którymi nie istnieje jakikolwiek związek, a kolejne ujęcia przeciąga w nieskończoność, co zapewne ma zachęcać do zadumy i głębszego wniknięcia w przedstawioną rzeczywistość, a kończy się tylko narodzinami obojętności.
To samo tyczy się kwestii gry aktorskiej i dialogów. Wollner zachęca swoich współpracowników do odgórnie zaprogramowanej drętwoty i nie daje im jakiejkolwiek szansy na ujawnienie głębi psychologicznej. O niedogodności narodzin nie jest próbą szczerego przepracowania pewnych stanów emocjonalnych, bo reżyserka z góry wie, co chce przekazać, zaś późniejsze wywiady są tylko zasłoną dymną. Ostatnią rzeczą, również wynikającą z wywiadów, jest niechęć do udzielania jakichkolwiek odpowiedzi. Liczą się “poszukiwania”, “zadawanie pytań”, co raczej świadczy o artystycznej porażce i nieumiejętności formułowania tez na dany temat. Wielu artystów wpada w pułapkę “poszukiwań”, co tak naprawdę oznacza, że nie wiedzą, co osiągnęli w trakcie pracy nad scenariuszem. Przy okazji omówienia filmu Wollner warto rozprawić się z fałszywą mitologią dotyczącą celu sztuki i działalności jej akolitów, ponieważ tego typu mowa-trawa tylko niszczy to medium.
Warto docenić twórczynię za podjęcie tematu, lecz nie za jego wykonanie. Sięgnięcie po estetykę science fiction nie ma charakteru gatunkowego, ale celnego zdefiniowania, w sensie dosłownym, najbliższych konsekwencji przemian społecznych. Na planie ogólnym to historia o przezwyciężaniu poczucia straty, której jednak przydałoby się kilka uściśleń scenariuszowych.