NIKT NIE WOŁA. Nie strzeliłem do Czerwonego

Natomiast trudno obronić film Kutza, gdy ocenie podlega warstwa techniczna. Jakkolwiek taszystyczne plenery Bystrzycy Kłodzkiej są niemal dystopijne i pasują do zdemolowanej psychiki bohaterów, to w połączeniu ze sposobem filmowania opowieści Józefa Hena i grą aktorską, Nikt nie woła staje się teatrem na ekranie, cyrkiem zaspokajającym ambicje reżysera, natomiast nie widza. Film trwa mniej niż 90 minut. Zdjęcia Jerzego Wójcika są wysmakowane, precyzyjne i zaplanowane niemal jak obrazy, natomiast same ujęcia trwają długo, często nieznośnie długo, a czas nieubłaganie ucieka. To tylko niecałe 90 minut. Inna sprawa, że sama treść historii w Nikt nie woła jest o wiele mniej skomplikowana niż ta w Popiele i diamencie. Trudno stworzyć w niej różne płaszczyzny, wiele równoległych planów, poprowadzić suspens, zawiązać wiele niejednolitych punktów akcji itp. To wszystko Wajdzie poszło łatwo właśnie ze względu na obszerniejszy materiał do scenariusza (107 minut filmu). Dzięki temu mógł narysować przed kamerą o wiele bardziej plastyczny i przystępny w odbiorze obraz, a przy tym nie rezygnować z egzystencjalnej refleksji. Wielu reżyserów popełnia osobliwy błąd, gdy chcą nakręcić film ambitny – idą w minimalizm zarówno ten dekoracyjny, jak i treściowy. Artyzm przecież niekoniecznie łączy się z wyjątkowo abstrakcyjną formą, a w Nikt nie woła tak właśnie jest. Być może gdyby Kutz zdecydował się na więcej klasyki i ograniczył teatralność, cenzura i krytycy nie zareagowaliby aż tak gwałtownie. A tak szansa na polemikę z Popiołem i diamentem została stracona.
Podobne wpisy
Wracając do przewartościowania ról płci i bardzo liberalnego podejścia do powojennej seksualności, świat w Nikt nie woła bez wątpienia należy do kobiet, a mężczyźni służą za dawców odpowiednich warunków do tworzenia młodej tkanki narodu. Jak to brzmi? Nadworny kaowiec z Rejsu byłby pewnie wniebowzięty z powodu takiej stylistyki wypowiedzi. Ale co mam innego wymyślić? Dawca nasienia? Płatnik rachunków? Współczesny myśliwy? Nadworny oprawiacz mięsa na obiad?
Czy więc sam twórca filmu zgadza się z tym, co pokazał? Kim dla niego są owe władcze kobiety, którym mężczyźni podporządkowują wszystko? Są faktycznie coś warte czy życie z nimi jest wyłącznie koniecznością? Zastanawiam się dlatego, że w filmie pada mocne, wartościujące i dwuznaczne stwierdzenie: Nie powinno się takich rzeczy mówić kobiecie. Powinno się zawsze kłamać. Tyle przynajmniej Wam się należy – tak stwierdza Bożek w rozmowie z Niurą (Barbara Krafftówna), kiedy wyprowadza się od niej do Lucyny. Kończy jedną osobliwą relację, żeby rozpocząć inną, równie zimną i instrumentalną, lecz robi tak nie z własnej woli, tylko ze strachu, że zostanie sam. Wkładając te słowa w usta Bożka, Kutz wpada w pułapkę własnej opowieści. Przewartościowuje powojenny świat, a zarazem, już jako mężczyzna, a nie reżyser, go dewaluuje. Czy więc skoro kobiety aż tak zdominowały męską chuć, nie należy się im nic innego? Nie należy się im prawda? Czy uciekający przed swoją przeszłością mężczyzna musi kłamać, a tylko gdzieś skrycie, w swoim drugim i trzecim, a może i dziesiątym świecie szukać własnych tarpanów? Bo bez nich stanie się niczym?