search
REKLAMA
Czarno na białym

NIKT NIE WOŁA. Nie strzeliłem do Czerwonego

Odys Korczyński

18 grudnia 2019

REKLAMA

Zrujnowani psychicznie ludzie zasiedlają odzyskane ziemie. Smutni mężczyźni uciekają przed makabrą czającą się we wspomnieniach. Czyżby myśleli o kolejnej wojnie, tym razem bratobójczej w swoim nowym kraju? A wokół kręci się tyle chętnych kobiet, które zrobiłyby dosłownie wszystko, co by zechcieli. Warto znów iść na jakiś front? Powojenny świat przedstawiony w Nikt nie woła przez Kutza to rzeczywistość przewartościowana pod względem roli płci. Czas męskich wojen minął, obracając świat w piekło. Teraz rządzi kobieca chuć, czająca się na każdym rogu, w pracy, w internacie, dosłownie wszędzie. Nie trzeba się starać, nie trzeba dawać kwiatów, wystarczy jedzenie, jakiekolwiek perspektywy i ciepły kąt, a czasem należy tylko kiwnięcie palcem. Główny bohater ma się jej tylko podporządkować, a nigdy nie będzie sam w łóżku. Jego patriarchalnie rozumiana męskość nie istnieje – jest zależna od woli otaczających go kobiet. Nic więc dziwnego, że za tak egzystencjalny, odważny, apolityczny i feministyczny film cenzura nawet poodwilżowego PRL-u ukarała reżysera.

A Kutz nie chciał żadnych idei. Jego świat był pozbawiony romantyzmu, bez wiary w szczytne cele, bez poświęcania się w imię narodowych, polskich iluzji. Wojna je wszystkie zmiotła, jak ściera się szmatą popiół zostawiający gorycz w ustach. Młode pokolenie chciało po prostu zacząć na nowo żyć, bezpiecznie, przyjemnie, z nadzieją na niekiedy kompulsywne zaspokojenie wszystkich zatrzymanych przez wojnę potrzeb. Bo akt wojny nie tylko oddziałuje na jednostki, lecz także gdy dotyka społeczności związanej tożsamością narodową, niszczy ją w sposób podobny do nowotworu. Kiedy następuje remisja, tkanka narodowa chce za wszelką cenę odtworzyć straty, zapomnieć, a niekiedy najszybciej jak może doświadczyć zupełnie odmiennego bieguna niż ten, na którym w czasie choroby była. Zachowanie jednostek jest odbiciem jej stanu, bo zwykle i one w swoich zindywidualizowanych życiach chcą za wszelką cenę przestać słyszeć o wojennym strachu, poświęcaniu się dla ocalenia innych i walce o kiedyś istniejący, wypełniony dawnymi miłościami dom. Bohaterstwo to teatralna mrzonka, niechciana konieczność. Mówi się, że jest piękna i przynosi dumę, bo co innego można powiedzieć – że w umieraniu za idee nie ma za grosz sensu?

Dlatego bohaterowie Nikt nie woła myślą z reguły o jedzeniu, mieszkaniu i łączeniu się w pary, co jest równoznaczne z zaspokojeniem potrzeb seksualnych. Czy ma tu znaczenie miłość? Nie ma, a przynajmniej jest zracjonalizowana, bo nie może być inna, gdy trzeba zbudować nową Polskę, nową społeczność. Teraz gonienie za romantycznymi odruchami wręcz uniemożliwiłoby odbudowę kraju. Trzeba łączyć się w mniej lub bardziej udane pary, zbytnio nie wybrzydzać i rozmnażać się, co jest przecież całkiem przyjemne i chociaż na chwilę powoduje zapomnienie o wojennej przemocy. Dlatego dominuje egoizm i chęć znalezienia sobie miejsca za wszelką cenę domu, nawet w postaci rozpadającej się rudery. Kobiety w tych poszukiwaniach są wyjątkowo zdeterminowane. Myszkują tylko tymi swoimi rozedrganymi oczami za jakimś bardziej ogarniętym życiowo facetem. Zachowują się niemal jak wygłodniałe modliszki, bo wiedzą, że tylko w tym momencie społecznej historii mogą wyszarpnąć coś naprawdę dla siebie i na własnych warunkach. Romantyzm został gdzieś wiele lat za nimi, utopiony przez wojnę jak niechciane, jeszcze ślepe kocięta w metalowym wiadrze obok wiejskiej studni.

Kutzowa miłość rozpatrywana w takiej, postapokaliptycznej, traumatycznej i utylitarnej społecznie perspektywie jest racjonalna, a więc powinna była się spodobać polskim komunistom. Nic bardziej mylnego. Cenzorzy w naszej ludowej ojczyźnie głupi nie byli. Wiedzieli, że reżyser przedstawia młodych ludzi zachowujących się w ten sposób w pewnym konkretnym celu. Kutz wpierw odarł ich z ideałów, a potem zaprezentował naturalistyczne i redukcyjnie. Tym samym uczynił ich po wojnie niezdolnymi do głębokiego kochania, a przez to automatycznie do zaufania komukolwiek innemu niż sobie, swojej wizji życia, swojemu interesowi polegającemu na organicznym zaspokajaniu elementarnych potrzeb. Takich jednostek przecież państwo komunistyczne nie mogło kontrolować, bo one nigdy tegoż państwa by nie pokochały, nie zaakceptowałyby wspólnoty, podziału dóbr, zbiorowej odpowiedzialności i kontroli swoich popędów. Żeby była jasność, komuniści, tak przecież niewierzący i przeciwni wszelkim przejawom życia niematerialnego, byli zarazem straszliwie pruderyjni seksualnie.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA