NIE! Oryginalny blockbuster science fiction
Istotą kina Jordana Peele’a jest symbolika. Amerykański reżyser udowodnił to zarówno za sprawą swojego debiutanckiego filmu Uciekaj!, jak też drugiego To my, które sprowokowały odbiorców (w tym profesorów uczelnianych, historyków i psychologów) do przeprowadzania niekończących się dogłębnych analiz i interpretacji. Co interesujące, pełna symboli, easter eggów, historycznych i społeczno-politycznych odniesień twórczość Peele’a jest przy okazji niezwykle przystępna i atrakcyjna dla zwykłego zjadacza… popcornu. Ta „uniwersalność” kina autora Uciekaj! wynika z faktu, że reżyser ten doskonale rozumie horror jako gatunek, co pozwala mu budować wielowarstwowe historie przyciągające jednocześnie tłumy widzów. Za sprawą Nie! Jordan Peele podnosi sobie poprzeczkę jeszcze wyżej niż dotychczas, bo jego najnowsza produkcja to gatunkowy patchwork uszyty z elementów, które na pierwszy rzut oka niekoniecznie będą w stanie utworzyć nowy wzór.
Fabuła
Akcja Nie! rozgrywa się głównie na ranczu Haywoodów usytuowanym na pięknych wzgórzach Kalifornii. Haywoodowie parają się dość specyficznym biznesem. Udostępniają bowiem swoje konie na potrzeby filmów, programów telewizyjnych i reklam. Niedaleko stąd przecież do Hollywood. Gdy w tajemniczych okolicznościach umiera Otis Haywood Senior (Keith David), schedę po nim przejmują Otis Jr., zwany OJ-em (stoicki Daniel Kaluuya) oraz jego siostra Emerald (żywiołowa Keke Palmer). Problem w tym, że żadne z nich, ani zamknięty w sobie OJ, ani zbyt energiczna Emerald, nie potrafią do końca odnaleźć się w nowych rolach. Żeby rozwiązać problemy finansowe gospodarstwa, rodzeństwo Haywoodów postanawia sprzedawać konie do pobliskiego parku rozrywki prowadzonego przez Ricky’ego „Jupe’a” Parka (groteskowy Steven Yeun), byłego dziecięcego gwiazdora telewizyjnego, którego karierę przerwało niecodzienne i straszliwe wydarzenie na planie sitcomu. Wkrótce okaże się, że śmierć Otisa Haywooda Seniora, działalność Jupe’a, a także coraz większe nieposłuszeństwo koni na ranczu rodzeństwa mają związek z regularnym pojawianiem się na niebie pewnego niezidentyfikowanego latającego obiektu. To paranormalne zjawisko okazuje się również szansą na osiągnięcie stabilności finansowej przez Otisa Jr. i Emerald, którzy wraz ze specem z pobliskiego sklepu z elektroniką Angelem (rozładowujący napięcie Brandon Perea) oraz filmowcem Antlersem Holstem (intrygujący Michael Wincott) pragną je uwiecznić w jednym idealnym ujęciu.
Olśniewający blockbuster
Pomimo powyższego, dość obszernego opisu fabuły, w którym starałem się nie przemycić żadnych spoilerów, najnowszy film Jordana Peele’a to całkiem prosta opowieść. Autor scenariusza, reżyser i producent tej produkcji zgrabnie prowadzi widza od samego początku do końca historii, właściwie nie pozostawiając go z niedopowiedzeniami. Czy Nie! można zatem uznać wyłącznie za intrygujący, oryginalny i emocjonujący letni blockbuster? I tak, i nie. Wspominałem już we wstępie, że Peele doskonale rozumie zarówno odbiorców, jak też gatunki, w których się porusza. Nie inaczej jest w przypadku Nie!, w którym horror skutecznie splata się z science fiction, a także z westernem i czarną komedią. Ba! Peele nie tylko zdaje się czuć się w nich jak ryba w wodzie, ale także nierzadko wychodzi poza ich ramy, ustanawiając nowe reguły gry. Twórcy zresztą nie szczędzili pieniędzy, aby ten kinematograficzny, gatunkowy patchwork zrobił na odbiorcach wizualne wrażenie. Wykorzystanie kamer IMAX i zaangażowanie w projekt absolwenta łódzkiej filmówki, Hoyte van Hoytema, który na swoim koncie ma zdjęcia do m.in. Interstellar czy Dunkierki Christophera Nolana, to przecież gwarancja pełnowymiarowego doświadczenia kina. Kina, które przyśpiesza bicie serca, elektryzuje i zachwyca.
Film pełen pytań
Czy przy całym tym wizualnym dobru, szalonej akcji napędzanej dzikimi pomysłami, budującą atmosferę muzyką i efektami specjalnymi, jakie otrzymaliśmy od Peele’a i spółki, można jednak podczas seansu zupełnie wyłączyć myślenie i zignorować wszystkie te jego elementy, które sugerują, że chodzi tu o coś więcej aniżeli o (nie)zwykłą walkę o przetrwanie? Po co OJ, Emerald, Angel i Antlers byliby zatem tak bardzo zafiksowani na punkcie uwiecznienia UFO w idealnym ujęciu (Oprah shot)? Czym jest niezidentyfikowany obiekt latający nad ranczem Haywoodów i co właściwie oznacza? Po co Emerald opowiadałaby twórcom reklamówki, w której udział miał wziąć koń Haywoodów, o tym, że to jej przodek dosiadał zwierzęcia ze słynnego ruchomego obrazka Eadwearda Muybridge’a z lat 70. XIX wieku? Po co nam tragiczna retrospekcja z planu serialu o szympansie imieniem Gordy? Dlaczego pewien tenisówek zdaje się lewitować? Dlaczego Nie! rozpoczyna cytat z biblijnej Księgi Nahuma? Gwarantuję, że powyższe pytania to zaledwie kilka wątpliwości przychodzących odbiorcy do głowy podczas seansu. Świadczy to wyłącznie o tym, że Jordan Peele wciąż uważnie obserwuje świat, wciąż zastanawia się nad wartościami, jakimi kierują się ludzie, wciąż szuka sprawiedliwości i uznania dla czarnoskórych mieszkańców Ameryki i wciąż kocha kino. Bo Nie! to jednocześnie film o traumach, problemach, ryzyku, prawdzie, pięknie oraz wierze w drugiego człowieka. To twór jednocześnie celebrujący proces powstawania obrazu kinematograficznego, jak również krytyka wykluczającego, wyzyskującego Hollywoodu (stąd mamy tutaj western). Produkcja Peele’a skłania do refleksji na temat historii kina, ale także spogląda w stronę współczesności. Śmieje się np. z CGI, z którego sama chętnie i – co ważniejsze – skutecznie korzysta, a także rozmyśla nad tym, jak daleko można posunąć się dla sztuki.
Chociaż wielu krytyków zauważyło, że Nie! to w dużej mierze efekt fascynacji Jordana Peele’a kinem Stevena Spielberga, to w moim przekonaniu najnowszy film autora Uciekaj! jest ostatecznym dowodem, jak samoświadomy i oryginalny jest to twórca. Świat przedstawiony w Nie! to wyłącznie wizja Jordana Peele’a. Wizja cudowna, choć niepokojąca, krytyczna, choć pełna wiary, bezpośrednia, choć pełna symboli. Gdyby na ekranach kin swoje premiery miały tylko takie blockbustery, świat byłby zdecydowanie piękniejszy, a ludzie bardziej inteligentni. Bo Nie! nie jest przeintelektualizowane i nie jest też głupią rozrywką. To ostry komentarz społeczny, film o moralnych dylematach oraz olśniewające, oryginalne science fiction, którego w kinie głównego nurtu nie było od lat.