search
REKLAMA
Nowe Horyzonty 2024

NIE OBIECUJCIE SOBIE ZBYT WIELE PO KOŃCU ŚWIATA. Cicha apokalipsa [RECENZJA]

Jude nie pozostawia nam żadnych złudzeń: świat w obecnej formie zmierza ku zagładzie.

Janek Brzozowski

29 lipca 2024

REKLAMA

Każdy, kto pracował kiedykolwiek na planie filmowym, doskonale wie, z czym to się je. Z permanentnym niewyspaniem, kratą red bulli i deadline’em na deadlinie. Nadgodziny i niskie stawki są tu przykrą normą: czego jednak nie zrobi się od czasu do czasu w imię sztuki? Gorzej, jeżeli tą „sztuką” okazują się idiotyczne filmy instruktażowe, reklamy i spoty promujące przestrzeganie zasad BHP – realizowane na zlecenie firmy, której działania regularnie doprowadzają do wypadków w miejscach pracy.

Angela, główna bohaterka Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, wykonuje jeden z najbardziej niewdzięcznych zawodów filmowych – jest asystentką kierownika produkcji. W praktyce zaś: dziewczyną na posyłki. Przykutą do telefonu, zawsze pod ręką. Przez większość czasu ekranowego widzimy ją w samochodzie, ujeżdżająca w tę i we w tę po zakorkowanych ulicach Bukaresztu. Aby nie zasnąć za kierownicą, kobieta słucha głośnej, raczej mało wyszukanej muzyki i wlewa w siebie kolejne puszki energetyków – i tak po 16–17 godzin dziennie. Bagatela. Angela jest w filmie Radu Jude jednocześnie pełnokrwistą – tzn. znakomicie napisaną i zagraną – bohaterką oraz symbolem. Żywym ucieleśnieniem obowiązującego kultu zapierdolu, a zarazem ofiara logiki późnego kapitalizmu, który – tak jak prorokował ponad 10 lat temu Jonathan Crary – sukcesywnie dąży do „zabicia” snu i wprowadzenia w jego miejsce zasady 24/7. Dość powiedzieć, że losy głównej bohaterki zainspirowała historia jednego ze znajomych reżysera – prawdziwego asystenta produkcji, który zginął w wypadku samochodowym, zasnąwszy za kierownicą.

Skumulowanej frustracji Angela daje wyraz za pośrednictwem mediów społecznościowych. Wciela się wówczas w swoje internetowego alter ego – niejakiego Bobitę. Na jej twarzy pojawia się filtr, upodabniający bohaterkę do niesławnego Andrew Tate’a, a z ust zaczyna sączyć się seksistowski, rasistowski, klasistowski (właściwie każdy „-owski” byłby tu na miejscu) rant na rzeczywistość. Internetowa persona stworzona została już dobrych parę lat temu: przez odtwórczynię głównej roli Ilince Manolache w ramach odreagowania pandemicznego lockdownu. Jude zaaplikował ją do filmu, uzupełniając jednak jej wypowiedzi o istotne konteksty polityczne i społeczne. Bobita wychwala więc pod niebiosa Putina, prezydentowi Zełeńskiemu życzy rychłej śmierci, a na rumuńskiej infrastrukturze nie pozostawia suchej nitki. Oczywiście, to wszystko jedynie performance. „Krytyka poprzez karykaturę” – jak stwierdza w pewnym momencie protagonistka, wyjaśniając mimochodem istotę twórczości rumuńskiego reżysera. Jedni bohaterowie Bobitę uwielbiają, inni uważają cały projekt za niesmaczny żart. Wszyscy jednak śledzą jego internetowe poczynania: bo nic nie sprzedaje się w mediach społecznościowych tak dobrze jak treści skrajne, kontrowersje. Czasem zabarwione ironią, a czasem – jak chociażby w przypadku płomiennych przemówień Wojciecha Olszańskiego – wręcz przeciwnie.

Szeroko zakrojone, ekstremalnie wulgarne monologi Bobity aż proszą się o zestawienie ze scenami, w których oglądamy przełożonych Angeli. Ludzi tylko na pozór ułożonych i poprawnych politycznie. Wystarczy odpowiedni kontekst, aby ich ukryte uprzedzenia wypłynęły na powierzchnię, manifestując się w sposobie traktowania pracowników niższego szczebla albo w komentarzach na temat urody kandydatów do występu w spocie. Zdeformowanego mężczyznę porównują do postaci z Dziwolągów Todda Browninga, kobietę odrzucają zaś ze względu na cygańskie pochodzenie: niewypowiedziany rasizm bierze górę nad pożądaną przez klientów inkluzywnością. Jude uderza tutaj w to, czego nienawidzi najbardziej na świecie: ludzką hipokryzję. Piętnowaną wcześniej z wielkim powodzeniem w Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy oraz Niefortunnym numerku.

Nie obiecujcie sobie zbyt wiele… to konsekwencja dotychczasowych poszukiwań reżysera zarówno fabularnych, jak i formalnych. Jude dalej eksperymentuje z formą kolażu filmowego, poczynając sobie ze strukturą narracyjną coraz bardziej swobodnie. Wrzuca do swojego filmu krótkie impresje z TikToka i improwizowaną scenkę z samym Uwe Bollem. Kilka minut wypełnia niemymi ujęciami krzyży, stojących na poboczu najniebezpieczniejszej drogi w Rumunii. Pomiędzy kolejne sekwencje fabularne wmontowuje fragmenty komediodramatu Angela idzie dalej z 1982 roku, opowiadającego o perypetiach młodej taksówkarki. Na naszych oczach dwa teksty kultury zaczynają ze sobą dialogować, przerzucając się na przemian paralelnymi scenami i motywami. Zbliżona wydaje się zwłaszcza sytuacja obu bohaterek: portretowanych w pracy, w ciągłym ruchu, za kierownicą samochodów. Dla Angeli z 1982 roku własna taksówka była symbolem niezależności. Środkiem do samodzielnego zarabiania pieniędzy. Dla jej współczesnej imienniczki jest natomiast więzieniem na kółkach, w którym – z powodu permanentnego zapracowania – bohaterka zaspokajać musi najróżniejsze potrzeby fizjologiczne, ze snem i seksem włącznie. Magia kina sprawia, że obie Angele mogą się spotkać: wymienić doświadczeniami, ponarzekać na rzeczywistość i pożartować, dodając sobie nawzajem otuchy.

Premiera każdego filmu Jude wywołuje w naszym krytycznofilmowym grajdołku lawinę podobnych komentarzy: „Oto Polska właśnie!”, „Rumuni znowu nakręcili film o nas!”. Regularnie przeglądamy się w kinie autora Aferim! jak w lustrze, tęskniąc jednocześnie za kimś, kto byłby wystarczający odważny i bezczelny, aby prowadzić podobną działalność rozliczeniową nad Wisłą. Owe komentarze nie są jednak wynikiem wyłącznie, koniec końców dość powierzchownych i ograniczonych, podobieństw między historią dwóch postsowieckich narodów. Jude potrafi po prostu – z gracją i swadą, jakiej nie posiada chyba nikt inny – łączyć lokalną specyfikę z uniwersalną problematyką. Błyskotliwą satyrę na politykę kulturalną, historyczną i społeczną własnego państwa z pesymistyczną, acz niepozbawioną humoru zadumą nad kondycją współczesnego człowieka.

Swój najnowszy film reżyser zamyka w sposób więcej niż imponujący: blisko czterdziestominutowym, statycznym ujęciem zza kulis planu filmowego. W zakończeniu krystalizują się wszystkie najważniejsze tematy, które przewijały się przez resztę projekcji. Eksploatacja. Manipulacja. Hipokryzja. Jude nie pozostawia nam żadnych złudzeń: świat w obecnej formie zmierza ku zagładzie. Apokalipsy nie spowoduje jednak, tak jak u Adama McKaya, gigantyczny meteoryt, ale niesprawiedliwość społeczna, cynizm i brak empatii. Przemęczenie, niewyspanie i głodowe stawki. Realizm kapitalistyczny i jego opłakane konsekwencje. Krytyka poprzez karykaturę? Przecież to już od dawna smutna rzeczywistość. Bronić się przed nią możemy, zgodnie z postulatem Jude, jedynie za pomocą śmiechu.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA