MIASTO BOGA (2002). Nie uciekniesz
Wbrew tytułowi nie chodzi o miasto, nad którym pieczę ma sam Bóg. Miejsce naznaczone krwią, narkotykami, śmiercią nie może być religijnym natchnieniem dla nikogo; to pustynia, nie dające nadziei pustkowie, gdzie każdy jest przegrany. Dość bolesne, niewygodne jest oglądanie filmu Fernanda Meirellesa. Brutalna i przygnębiająco prawdziwa historia kilku dzieciaków żyjących na zapomnianych obrzeżach Rio de Janeiro to obraz niebezpieczny: niepewnych swej wiary pozbawić może doszczętnie zalążków boskiego natchnienia; tych drugich – gorliwych, pewnych boskiego miłosierdzia – nawiedzić może chwilowe, sekundowe nawet zwątpienie.
Miasto Boga pokazuje człowieka okrutnego, w swym okrucieństwie oszalałego, wyrachowanego zabójcę, ciemiężyciela. I człowieka niewinnego zarazem – dziecko. Bóg niby jest wszędzie, patrzy dumnie z wysoka na wszystkich, zdaje się zapomniał o pewnych miejscach, jak to, gdzie żyje główny bohater. Kilkadziesiąt lat temu rząd brazylijski zdecydował, że napływająca do rajskiego Rio ludność wiejska zakłóca porządek i spokój plaż i skwerów karnawałowego miasta. Kilka kilometrów od największej metropolii Ameryki Południowej założono dzielnicę – dla tych najbiedniejszych, aby ci bogatsi ze swych olbrzymich plantacji nie widzieli żebraka proszącego o jałmużnę. Wybudowano domy, a właściwie coś, co przypominało kształtem dom. Setki takich samych, ledwie stojących budynków. Olbrzymi teren, wszystko zagracone, wszędzie powybijane szyby, walające się śmieci. Po latach widok jest jeszcze gorszy – nic nie jest remontowane, drogi dziurawe, ziemia wokół jałowa.
A ludzie? Przede wszystkim zmęczeni. Upchnięto ich, przegranych, w jednym miejscu, na kilku kilometrach kwadratowych, gwarantując chwilę wcześniej złote góry, czyli pospolitą nadzieję, że będzie dobrze. Cóż, naiwność wpisana jest w naturę ludzką. Po latach, odgrodzeni od Rio, nie pasujący do pocztówek z Copacabany, wypchnięci z pożądanego niegdyś miasta, przestają walczyć. Albo inaczej – walczą, ale na swój sposób. Jak w każdym społeczeństwie mającym niski poziom życia, postępuje zróżnicowanie materialne – na jednym biegunie gromadzą się najbiedniejsi (coraz biedniejsi), a na drugim bogatsi (coraz bogatsi). W Brazylii (Rosji, krajach afrykańskich i południowo-amerykańskich) te kontrasty są szczególnie ostre, rzucające się w oczy. Gdy system kapitalistyczny ma zacząć wyznaczać polityczny i ekonomiczny bieg, przez wiele lat ma on postać pierwotną, dziką, bezwzględną i agresywną. Celem jest wzbogacenie się, marzeniem – fortuna, sukcesem – pełne konto, szczęściem – wieczna zazdrość maluczkich pozostałych na placu boju.
Przegrani z Miasta Boga mają swój sposób na spełnianie marzeń i wspomnianą walkę. Zabić i ukraść. Nie mają szans na wyrwanie się ze wszechobecnej nędzy, więc ZABIJAJĄ i KRADNĄ. Rząd nie pomaga nikomu, getto jest dobrze chronione, trudno się z niego wymknąć, łatwo doń trafić. ZABIĆ jest najłatwiej – trup w kanale to codzienność, policja jest przekupiona (więc nie ściga nikogo). Po zabójstwie można przeszukać kieszenie, zawsze wpadnie jakiś grosz. Można ściągnąć z nadgarstka zegarek, który można następnie sprzedać. Zabić kogoś to również obowiązkowa szkoła. Jak to: nie zabić, nie kopnąć, nie ukraść? Jak nie pociągnąć za cyngiel, gdy ktoś może w każdej chwili mierzyć z pistoletu do ciebie – niewinnego dzieciaka do tej pory grającego w piłkę na łące? Zabić to dojrzeć, dorosnąć, zasmakować okrutnego, bo prawdziwego życia.
Dlaczego nie ma Boga w tym mieście? Bo trzymanie w ręce rewolweru to obowiązek każdego. Tego trzeba nauczyć się od najmłodszych lat – albo zabijesz, albo ciebie zabiją. Nie ma miejsca na miłosierdzie, pokutę, żal za grzechy. Mogą nie zabić – bo będziesz miał wielkie szczęście i jak rzadko kto, będziesz wciąż naiwny, dziecięco naiwny, i obojętny, bo nie rozumiejący przykrej sytuacji, z jakiej się przez przypadek być może wyrwiesz (najpewniej jednak nie wyrwiesz, pamiętaj!). Nawet główny bohater wyrywa się z piekła przemocy i nędzy zupełnie przez przypadek, robiąc zdjęcia znajomym gangsterom, ludziom z pierwszych stron kronik policyjnych. Dziwnym zrządzeniem losu ukazują się one następnego dnia w poczytnej gazecie, co staje się początkiem kariery młodego bohatera.
Boga tu nie ma, bo On tutaj nie pasuje. Mówią, że Dobry jest, Wspaniały, ba! Wszechmogący przecież! Jak tu jednak w Niego wierzyć, gdy Fernando Meirelles pokazuje oto taką scenę: na oko 12-letni chłopak zabija kolegę, z którym kilka minut wcześniej radośnie się bawił. Obok niego stoi najwyżej sześcioletni chłopiec, na którym ma być również dokonana egzekucja. Za co? Otóż ci kilkuletni i kilkunastoletni chłopcy należeli do gangu. Starsi, na oko dwudziestoletni, rządzący dzielnicą, poczuli się żywo dotknięci, że jakieś smarki starają się ich bandę naśladować (czyli sprawować zabójczą władzę na jednej ulicy), napadając na ludzi, którzy stanowią oczywiście ich, prawdziwych i dorosłych gangsterów, “klientów”.
Miasto Boga mogło być filmem przesadzonym, popadającym w banał, zabawnym i brutalnym. Ale choć forma filmu brazylijskiego reżysera jest szalenie efektowna (szybki montaż i zwolnienia, i oryginalne jazdy kamery i wpadająca w ucho muzyka), to wyraziście nakreślono portret socjologiczny nieznanej szerzej grupy społecznej. Reżyser doskonale uchwycił zabójczą zabawę dzieci z brazylijskich slumsów – weseli i niedojrzali, mordujący bez skrupułów, ale – niech nie zabrzmi to jak usprawiedliwienie – pozbawieni po prostu szansy na inne życie. Nie odczuwa się tu cienia fałszu, zakłamania. Dzieciaki zachłannie starają się osiągnąć sukces, nigdy nie oglądając się za siebie. To może przerażać. To jest nieprzyjemne. Ale, niestety, prawdziwe.
Komu polecić ten film? Na pewno nie bojącym się odważnego, prowokującego kina. Niech obejrzą Miasto Boga ci, którzy żywo interesują się wydarzeniami polityczno-społecznymi – reżyser tego obrazu w sposób szalenie przenikliwy (a przy tym atrakcyjny) spojrzał na wcale niemały fragment świata, o którym większość nie chce myśleć. Polecam dzieło Meirellesa także tym złaknionym znakomitych, wspaniale opowiedzianych i interesujących historii, których tak naprawdę nie ma tak wiele we współczesnym kinie.
Mały kłopot mi pozostał po seansie – taki niezwyczajny brak nadziei, że świat się niedługo zmieni na tzw. “lepsze”… Właśnie Miasto Boga odbiera tę nadzieję. Przykre.
Tekst z archiwum film.org.pl.