Nieanglojęzyczne filmy, które ogląda się jak HOLLYWOODZKIE PRODUKCJE
Choć wielu zatwardziałym fanom kina pojęcie „hollywoodzka produkcja” kojarzy się przede wszystkim negatywnie, a mechanizmy rządzące tamtejszymi wytwórniami uważają oni za szkodliwe dla branży, to trudno nie zgodzić się z tym, że decydenci zza oceanu wiedzą, jak trafić do masowego widza. Nierzadko z tego powodu poświęcają wartość artystyczną dzieła, celowo upraszczając jego przekaz. Nie zmienia to jednak faktu, że część z wypracowanych przez nich narzędzi narracyjnych stanowi wzór dla innych twórców, szczególnie początkujących. Dzisiaj spróbujemy znaleźć na rynkach narodowych filmy inspirowane amerykańską sztuką tworzenia – albo przynajmniej zrealizowane w taki sposób, że i w Hollywood bez problemu by się odnalazły.
Balon
Niewątpliwie w kwestii „hollywoodzkości” tego filmu największy udział ma opowiadana historia. Mimo że wydarzyła się naprawdę, to opowieść o dwóch rodzinach, które dzięki samodzielnie skonstruowanemu balonowi próbują uciec z NRD na zachód Niemiec, wydaje się kompletnie oderwana od rzeczywistości. A jednak za pomocą prostych technik (inteligentny antagonista, młodzieńcza miłość, relacje w rodzinie, muzyka ilustracyjna) Michael Herbig bezbłędnie buduje napięcie, trzymając nasze nerwy na wodzy przez cały czas trwania seansu.
Zagadka zbrodni
Cztery lata po premierze koreańskiej Zagadki zbrodni David Fincher nakręcił Zodiak, film nieporównywalnie bardziej popularny. Nie ma wątpliwości co do tego, że do famy amerykańskiego kryminału przyczyniło się nazwisko reżysera, ale warto mieć na uwadze, że wszyscy jego fani bez problemu odnajdują się też w arcydziele Joon-ho Bonga. Autor oscarowego Parasite już w 2003 roku udowodnił, że znakomicie zna się na filmowym fachu, bezbłędnie łącząc humor z mrokiem. Choć trzeba zaznaczyć, że tutaj przejście od momentami nawet beztroskiej pierwszej połowy do boleśnie przytłaczającej, pełnej nihilizmu drugiej części jest wyjątkowo uderzające – m.in. dlatego, że przez nieudolność śledczych giną kolejni ludzie, podczas gdy ci bawią się w piwnicy w komórkę wywiadowczą.
Rękopis znaleziony w Saragossie
Szkoda, jak mało się mówi o tym, że polska kinematografia ma własne pełnoprawne kostiumowe fantasy – i to z ręki jednego z naszych najznamienitszych reżyserów! Wojciech Has stworzył w 1964 roku film, który zachwycił Martina Scorsese do tego stopnia, że przeznaczył on ponad 30 tysięcy dolarów na przygotowanie jego odświeżonej wersji. Nie da się ukryć, że z obecnej perspektywy dzieło trąci myszką, a w paru miejscach czuć ograniczenia budżetowe – które nijak nie ograniczyły jednak wyobraźni Hasa i Kwiatkowskiego – ale do dzisiaj robi wrażenie, jak zmyślną i bezczelną zabawę narracyjną tu przedstawiono. Dowcipna, wciągająca, złożona z kilku szkatułek historia, stanowiąca zaprzeczenie tego, jakoby klasyki polskiego kina miały kij w pewnej części ciała.
Pożegnania
Pożegnania pod pewnymi względami przypominają amerykańskie podejście do narracji w dramacie – tutaj również autor stara się wzruszyć widza – ale tam, gdzie hollywoodzką produkcję można by posądzić o żerowanie na naszych emocjach, dzieło Yōjirō Takity pozostaje odświeżająco szczere. To wyciszona, melancholijna opowieść o młodym mężczyźnie, który po rozwiązaniu orkiestry musi znaleźć dla siebie nowe zajęcie. Zatrudnia się więc jako pracownik zakładu pogrzebowego i pomimo ostracyzmu społecznego stopniowo przekonuje się o powadze zajmowanego stanowiska. Na spokojne dni, gdy będziemy potrzebowali zwilżyć oczy.