search
REKLAMA
Recenzje

MIASTO BOGA. Gdzie diabeł mówi dobranoc

Szymon Skowroński

18 października 2017

REKLAMA

W tym roku mija dwadzieścia lat do wydania książki Miasto Boga autorstwa Paulo Linsa i piętnaście od canneńskiej premiery filmu pod tym samym tytułem. Przedstawiony w tych dziełach obraz brazylijskich faweli (dzielnic skrajnej biedoty) oraz ich mieszkańców szokował dosadnością, dosłownością i bezkompromisowością. Lins dorastał w samym sercu opisanych wydarzeń i uczynił swoje literackie alter ego zarówno bohaterem, jak i narratorem wydarzeń. Lata minęły, świat poszedł do przodu, nad miastem nadal rozpościera ramiona pomnik Jezusa, a w Mieście Boga – Rio de Janeiro – jak  nie było samego Boga, tak nie ma go nadal.

Wszystko dzieje się tu szybko i boleśnie, niczym cięcia maczety – takie jest też otwarcie filmu. Nóż ostrzony na kamieniu, banda młodocianych przestępców i uciekająca kura. Zwierzę wkrótce stanie się obiadem – ostrza pójdą w ruch, a młodzież znajdzie sobie nowy cel dla swoich maczet. Z dużym prawdopodobieństwem – siebie nawzajem. Od samego początku nie ma wątpliwości, ze ta opowieść utonie we krwi i brudzie, które, po spłynięciu, wybiją znowu na powierzchnię. I tak w kółko. Ale nie można od pierwszych ujęć nie być zafascynowanym tą feerią przemocy, szybkich cięć, brazylijskiej muzyki, mocno nasyconych obrazów i skrajności na każdym kroku. I nie można nie być zmęczonym po dwugodzinnej nawałnicy tych składników. Miasto Boga jest filmem, który można obejrzeć raz i nie wracać do niego nigdy – ale zawsze pozostanie ta nieprzyjemna świadomość, że rzeczywistość nie znika, kiedy zamkniemy oczy.

Tematem opowieści jest życie biedoty w Rio de Janeiro. Chociaż na pierwszy plan minimalnie wysuwa się narrator – Rocket – to jednak bohater jest tu zbiorowy. W niemal każdym kadrze przewija się kilka postaci, każda ze swoją historią, charakterem, dramatem. Wszystkie te historie łączą się tu i ówdzie, tworząc wielką sieć powiązań i relacji – dzięki czemu film sprawia wrażenie niemal żywego tworu. Niemal wszyscy bohaterowie są tutaj tragiczni. Rocket ostatecznie ucieka z tego miejsca, zostaje uznanym fotografem („Jedno zdjęcie może zmienić całe twoje życie” – twierdzi w prologu), ale takiej możliwości nie będzie mieć reszta. Jednak film unika taniej dydaktyki. Ekipa, z reżyserem Fernando Meirellesem i operatorem Césarem Charlone na czele, w niemal dokumentalny sposób rejestruje młodocianych aktorów-naturszczyków w prawdziwych lokacjach (chociaż kręcono w nieco mniej niebezpiecznych dzielnicach), zachowując autentyczność tła opowieści. Mimo takiego reportażowego stylu, obraz jest ostry, wyraźny, świetnie skomponowany i oświetlony i świetnie oddaje kontrasty tego miejsca. Historia nie prowadzi też do żadnego górnolotnego morału ani tym bardziej happy-endu. Bo czy naprawdę można mówić o szczęśliwym zakończeniu nawet w obliczu faktu, że głównemu bohaterowi udaje się wybić do normalnego życia? Zakończenie filmu nie pozostawia złudzeń – na miejsce jednych przestępców przyjdą następni, być może jeszcze młodsi i jeszcze bardziej bezwzględni, a spirala przemocy nie ma szans na przerwanie.

Film poskładano tak, że widzimy strzępki i wyrywki większego obrazu, akcję obserwujemy z kilku punktów niemal jednocześnie, co chwilę też skaczemy z miejsca na miejsce. Kamera robi karkołomne tricki, a montażysta Daniel Rezende precyzyjnie skleja wszystko w jeden strumień, który ani na chwilę nie staje się chaotyczny. Dodatkowego tempa nadaje soundtrack, utrzymany w dyskotekowym klimacie końca lat 70. Wszystko jest tu na granicy kiczu, jednocześnie brzydzi i fascynuje. Wydaje się więc, że właściwie oddano kontrast będący chyba jedyną podstawą, na którą zbudowano Rio de Janeiro. Symboliczny Jezus wznoszący się na miastem nie występuje nawet w filmie – to zbyt oczywista alegoria. Obrazy i wydarzenia mówią same za siebie. Miasto Boga jest mocno zakorzenione w swoim kontekście i nie potrzebuje metafor ani aluzji. Ukazane wydarzenia oparto na prawdziwych historiach, spisanych przez Lunda, i to przeraża i działa na wyobraźnię bardziej niż jakakolwiek próba ubrania tego w inne szaty.

Miasto Boga wpisywane jest często w nurt kina gangsterskiego, chociaż to określenie nie za bardzo oddaje jego istotę. Gangi, owszem, istnieją tu na zasadzie nieformalnych band młodzieży z sąsiadujących ze sobą lepianek, lecz mało mają wspólnego z zorganizowaną przestępczością proponowaną chociażby w Ojcu chrzestnym czy też Chłopcach z ferajny. U podstaw działalności przestępców z wszystkich tych obrazów leży bieda – jednak dwa ostatnie dają jakąkolwiek nadzieję na wybicie się z niej i poprawienie swojego życiowego statusu. Rodzina Corleone czy paczka Henry’ego Hilla osiągają status pełnoprawnych króli życia – wśród ich znajomych są wpływowi politycy, muzycy, aktorzy, milionerzy, filantropi. Ich metody pozostają nadal te same, ale życie wokół nich nabiera smaku luksusu. Dzieci z Miasta Boga mogą okraść ciężarówkę z ciuchami adidasa, obrobić parę lokalnych sklepów i przez chwilę unieść się w narkotykowo-orgazmicznym szale, ale ich rzeczywistość nadal pozostaje taka sama – to slumsy, w których śmierć jest równie codzienna, co potrawka z kury. Bez sensu wydaje się klasyfikacja filmów według ich tematyki – ale powyższe dygresje mają na celu udowodnić, że czym jak czym, ale filmem gangsterskim Miasto Boga nazywane być nie może – przynajmniej nie bez cudzysłowu.

Warsztatowo natomiast jest to film absolutnie genialny. Meirelles, wraz ze współreżyserką Kátią Lund, doskonale wiedzą, po co i gdzie stawiać kamerę. Wrażenie robi zwłaszcza aranżacja scen zbiorowych – a tych jest tu najwięcej. Plany zapełnione są wieloma postaciami, a każde cięcie precyzyjnie wydziela fragment mniejszej akcji. Z aktorów wydobyto pokłady naturalnej energii, a dobrano ich między innymi na podstawie fizycznego podobieństwa do ich pierwowzorów (ukazanych podczas napisów końcowych). Szaleńcze tempo nie przeszkadza w odbiorze nawet szczegółów, chociaż film wymaga kilku seansów.

Artyści na pewno chcą wierzyć, że ich słowa i czyny nie idą w próżnię.  Literatura i filmy (ze wszystkich innych sztuk) mają przecież wielką siłę działania – mogą uderzać we wrażliwość i emocje ludzi, budząc w nich refleksje, a nawet prowokować do zmian. Bogatsi, bardziej uprzywilejowani, mniej poszkodowani zapewne byliby w stanie pomóc biednym, poniżonym i skrzywdzonym. „Jedno zdjęcie może zmienić całe twoje życie”. Jednak w dwadzieścia lat po premierze książki i piętnaście lat po filmie Miasto Boga nadal pozostaje Miastem bez Boga…

REKLAMA