LUDZKA STONOGA. Największym piekłem może być wnętrze drugiego człowieka
W przypadku doktora Heitera (Dieter Laser) nic nie wiadomo o ideowej otoczce jego postępowania. Tym bardziej jest to cyniczne i złośliwe podejście do skłonności racjonalizacji zachowania psychopatów, którą niekiedy posiadają widzowie. Mają później o czym gadać w towarzystwie i popisywać się psychologicznymi analizami w intelektualnym światku. Budowa postaci doktora Heitera nie daje takiej możliwości. Ten człowiek nie ma weryfikującej jego postępowanie historii. Tom Six jej po prostu nie wymyślił, podobnie jak wielu innych logicznych uzasadnień samej techniki wytwarzania ludzkiej stonogi.
Wydaje się, że lekarz w ogóle, a zwłaszcza tak znany naukowiec jak Heiter, powinien wiedzieć, że ludzki kał nie może służyć jako pokarm do powtórnego trawienia w naszym układzie pokarmowym. Nie jesteśmy zwierzętami hodowlanymi. A zresztą nawet ich nie można karmić tylko ich własnymi odchodami, ale trzeba je mieszać z wydalinami innych gatunków zwierząt gospodarskich oraz z paszą, i to w ściśle określonych proporcjach.
Powinien to również wiedzieć widz dysponujący tylko ogólną wiedzą na temat świata, za którego reżyser przecież bierze coś w rodzaju odpowiedzialności, przedstawiając mu fabułę swojej produkcji. Wytworzony przez reżysera lękowy klimat jest jednak tak silny, że zapominamy o całym tym naukowym bezsensie połączenia odbytu z ustami, a skupiamy się tylko na naszym wstręcie, który w nas budzi ów pomysł.
Nic się tu tej racjonalnej i naukowej kupy nie trzyma, chociaż wokół niej cały czas obraca. Film Sixa posiada wyraźne tendencje koprofilskie. Konstrukcja ludzkiej stonogi ma swoje korzenie w praktykach rimmingu. Z kolei np. scena, gdy ranny doktor Heiter zlizuje krew ze schodów, która najpierw wyciekła z uszkodzonego połączenia odbyt-usta ludzkiej stonogi, nawiązuje do jednej z praktyk BDSM nazywanej A2M (ass to mouth). Widzimy zatem, że wyobraźnia Sixa wcale nie jest aż tak nowatorska. Wykorzystuje tylko znane zachowania seksualne człowieka w celu stworzenia atmosfery horroru.
Ludzka stonoga to film niezależny. Nie znajdziemy w nim CGI, wymyślnej charakteryzacji, godnej zapamiętania muzyki, sprytnego montażu ani kunsztownej scenografii. Jakość gry właściwie każdego z aktorów, za wyjątkiem Dietera Lasera, również nie zachęca. Film jest pełen wyświechtanych zabiegów w stylu dwie kobiety w środku lasu, samotny dom, zepsuty samochód, naukowiec psychopata i zarazem Niemiec, mało inteligentni (delikatnie mówiąc) policjanci itp. Dlaczego więc ten obraz mimo wszystko intryguje? Dlaczego o pomyśle ludzkiej stonogi mówili nawet w South Park, a sam Tom Six utrzymuje, że będzie się o nim mówić przynajmniej jeszcze przez sto lat? Ponieważ są w nim sceny wykorzystujące nasze atawizmy. Obrazy te pamięta się bardziej niż Scarlett O’Harę całującą się z Rhettem Butlerem w Przeminęło z wiatrem. Zlana deszczem tabliczka nagrobna z napisem „MEIN LIEBER 3-HUND”, pastiszowe w swojej wymowie kartki ze schematem ludzkiej stonogi przypominające bardziej rysunki dziecka niż poważny plan naukowy, Japończyk patetycznie wygłaszający monolog o sobie jako odczłowieczonym robaku, a następnie podrzynający sobie gardło. Te sceny pobrzmiewają w głowie po seansie filmu jak chrzęst poruszającej się po kamieniach stonogi. Nie ma szczęśliwego zakończenia. Człowiek zostaje nieodwracalnie sam. Przed nim i dosłownie za nim czai się śmierć. Ma ją w ustach i w dupie.
Film Toma Sixa pozostawia gwałtownie zadane ślady w psychice, a to dopiero początek drogi, którą chce z widzem przejść reżyser w kolejnych częściach Ludzkiej stonogi. Warto się na nie otworzyć i ze spokojem je zobaczyć, chociażby dlatego, by dowiedzieć się, gdzie są nasze osobiste granice smaku. To dużo bardziej pouczający eksperyment niż ten medyczny, z ludzką stonogą. Za tę odwagę właśnie film Sixa doceniam.