LUCA. Wszechświat w szklance wody
Tu klucz francuski. Tam karta do gry. Gdzie indziej gramofon lub szklanka. Nastoletni Luca na dnie morza znajduje przeróżne artefakty ludzkiej cywilizacji. On sam, jako morska istota, nie ma niestety wstępu do tamtego świata. Ogromna ciekawość z jednej strony, z drugiej kategoryczny zakaz rodziców, by choćby czubkiem nosa wychynąć nad taflę wody. Nie pomaga też przeświadczenie, że na powierzchni będzie traktowany jako potwór, zasługujący w najlepszym razie na splunięcie bądź strach nieznajomych, w najgorszym na śmiertelny cios z harpuna. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy Luca poznaje swojego rówieśnika – Alberto. Ten już dawno zrezygnował z życia w morskich głębinach i koczuje na bezludnej wyspie. Z czasem to jednak za mało. W zasięgu wzroku widać bowiem tętniące życiem miasteczko i port. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ruszyć dalej. Tym bardziej że wychodząc na ląd i nie mając kontaktu z wodą, zmieniają się oni w zwyczajnych ludzkich chłopców.
W zestawieniu z często złożonymi fabularnie, wielopoziomowymi światotwórczo animacjami Pixara (Potwory i spółka, W głowie się nie mieści, Coco, Co w duszy gra) Luca wydaje się wyjątkowo prostolinijny. Enrico Casarosa w swoim reżyserskim debiucie nie uwodzi widza kompleksowością przedstawionego świata, ale wyczerpującym ujęciem tematyki. W pierwszej kolejności chodzi o to, co każdy w sobie ma i co dla każdego jest miejscem ucieczki: mianowicie o wyobraźnię. Luce wystarczy ledwie strzępek informacji – mający aurę wehikułu motocykl Vespa, gwiazdy i planety na nieboskłonie – by móc przenieść się w głowie do zupełnie innej przestrzeni. Może być ona traktowana jako paralelny dla głównego wątku świat. To, co wyśnione, stanowi w Luce osobny, nieprzystający, wyolbrzymiony, ale ciągle punkt odniesienia. Tytułowy bohater tak mało wie o ludzkim świecie, jednak nieustannie chce więcej, chce dalej, chce pełniej.
Gdy Luca i Alberto zaprzyjaźnią się z Giulią, ich pobyt wśród ludzi nabierze celu w postaci uczestnictwa w cyklicznym dla portowego miasteczka wyścigu (przez twórców traktowanego dość powierzchownie i pretekstowo). Przede wszystkim jednak wywróci postrzeganie przez nich świata do góry nogami. Dopiero wtedy Luca zacznie właściwie rozumieć otoczenie, chłonąć nowe doświadczenia, uczucia i wiedzę. Ta ostatnia ukryta jest w każdym detalu: plakacie, słowie, kartce z podręcznika, pocztówce, wizjerze teleskopu. Malutka mieścina nagle nie będzie mieć horyzontu, granic i przeszkód.
Luca to kino apoteozy i otuchy. Kino delikatnych gestów, traktujące o równowadze, formowaniu tożsamości i przypominające o wartości każdej jednostki. Postawa Luki motywuje, by poszukiwać, by poznawać i by się nie bać. W innym ujęciu animacja Pixara uspokaja oraz koi. Świat stoi otworem i aż domaga się, by go odkrywać, ale do poczucia całkowitego spełnienia wystarcza objęcie z ukochaną córką czy synem. Ogromnym atutem filmu Enrica Casarosy (i pewnym paradoksem) jest to, że przy użyciu dość prostych narzędzi, czytelnych symboli i popularnych środków wyrazu dociera do wyrafinowanych puent i złożonych wniosków.
Wobec tych kilku podjętych w Luce tematów najciekawszy wydaje się ten dotyczący relacji dzieci z rodzicami. Niewyeksponowany na pierwszym planie, nienachalny i ukryty gdzieś między wierszami, ale przenikający narracyjną tkankę filmu. Mamy bowiem Lucę, otoczonego ciepłem kochających rodziców, ale sprzeciwiającego się ich zakazom. Alberto jest sierotą, tęskni i wyczekuje powrotu ojca, ale chyba już dawno stracił nadzieję na ponowne spotkanie. Natomiast rodzice Giulii się rozwiedli. Dziewczyna wakacyjne miesiące spędza z ojcem rybakiem, a w ciągu roku szkolnego mieszka z matką w innym mieście. Niejeden widz będzie mógł odnaleźć się w którejś z tych sytuacji. Po jednej lub po drugiej stronie. W efekcie to kino nie tyle „dla”, co o dzieciach i o dorosłych.