LOLITA

Kubrick zwyczajnie nie mógł sobie zatem pozwolić na równie dużo dosłowności i szczegółów, co Nabokow w książce. Parcie cenzorów na filmową Lolitę było na tyle silne, że reżyser planował nawet szczęśliwe zakończenie, a po latach zwyczajnie żałował, iż w ogóle porwał się na ten projekt (przynajmniej w danym okresie, o czym przekonuje ostatnie dzieło reżysera – pełne seksu i nagości Oczy szeroko zamknięte). A ekranowemu związkowi między Humbertem i Dolores „Lolitą” Haze dokumentnie stępiło ono pazury. Kubrick wespół z Harrisem mocno spłycili niestety pod tym względem oryginał. Poczynając od postarzenia nieco głównej bohaterki i zmiany koloru jej włosów (w książce Lolita jest brunetką), a na jakimkolwiek braku uzasadnienia fascynacji Humberta jej osobą kończąc.
On ją kocha, bo tak i już. A ona – ani specjalnie piękna, ani też wielce pociągająca – cóż, z reguły nie oponuje jego amorom, bawiąc się chwilą. Emocje są tu zatem dość letnie, a pomiędzy naszą dwójką próżno doszukać się prawdziwego wrzenia godnego największych romansów. Dość napisać, że najbardziej pikantną sceną filmu jest… malowanie przez mężczyznę paznokci u nóg dziewczyny. Chociaż zarówno aktorzy, jak i twórcy dwoją się i troją, by erotyzm dało się wyczuć chociażby podskórnie, z dzisiejszej perspektywy trzeba go przyjąć na słowo honoru, gdyż Humbert jawi się tu niemalże jak ciut nadopiekuńczy tatuś, jego obiekt westchnień jak zmanierowana córeczka, a cała Lolita idealnie wpisuje się w hasło: wiele hałasu o nic.
A jednak swego czasu straszyła ona z afiszy brytyjskich kin surową kategorią X, czyli adekwatną jedynie dla widzów od szesnastego roku życia wzwyż (co obowiązywało również Lyon, która z uwagi na wiek była nieobecna na oficjalnej premierze). Na tych samych plakatach nasza Lolitka ssie czerwonego lizaka, kusząco przyglądając się widzowi zza okularów w kształcie serca. Żadnego z tych elementów nie znajdziemy w filmie – gdzie dziewczyna zakłada na nos tak zwane kocie oczy, a do ust najczęściej wkłada… słomkę do picia – zatem można tu pisać o fałszywej reklamie, która jest jednocześnie odważniejsza i bardziej pobudzająca zmysły od gotowego produktu.
Podobne wpisy
Mimo to tłumy waliły do kin i ostatecznie ta nakręcona na Rhode Island, w Nowym Jorku oraz w angielskim Hertfordshire produkcja aż siedmiokrotnie zwróciła swój dwumilionowy budżet, stając się w danej chwili najbardziej kasowym przebojem reżysera (wcześniejszy Spartakus zarobił co prawda zdecydowanie więcej, lecz przy znacznie wyższych kosztach). Sporym hitem list przebojów była także użyta w filmie piosenka Lolita Ya Ya – chwytliwa, frywolna, z bezsensownym refrenem, idealnie wpisywała się w trendy ówczesnego rock’n’rolla i oddawała beztroską naturę tytułowej bohaterki. Oraz niejako także zbyt lekką atmosferę całej fabuły, zgrabnie ubarwionej napisaną w podobnym stylu, sielankową muzyką Nelsona Riddle’a (późniejszego autora ilustracji do Batman zbawia świat z Adamem Westem) oraz przyjemnym tematem miłosnym autorstwa Boba Harrisa – brata producenta i twórcy nieśmiertelnego tematu do telewizyjnych przygód Spider-Mana.
Jednak to wszystko stanowi jeszcze całkiem niezłą, spójną całość z typowymi dla twórczości reżysera motywami ludzkiego obłędu, desperacji i prowokującymi do myślenia pozorami, którym bynajmniej nie wadzą okazjonalne gagi, smaczki oraz mniej lub bardziej subtelne mrugnięcia okiem (na przykład imię i nazwisko jednej z postaci to anagram personaliów Vladimir Nabokov, a w pierwszych minutach filmu pada dialog o Spartakusie, czyli wcześniejszym projekcie reżysera, który tutaj złapany zostaje raz przez kamerę i widać, jak ucieka z kadru).
Przysłowiowym gwoździem do trumny okazuje się dopiero… Peter Sellers, dla którego Kubrick specjalnie znacząco rozszerzył udział w całej historii Quilty’ego. I był to ogromny błąd, bowiem komik potraktował Lolitę jako swój własny poligon doświadczalny. Napisać, że szarżuje on tu na potęgę, to jak nie napisać nic. Quilty w jego interpretacji jest groteskowy aż do przesady i wygląda jak postać wyjęta z innej bajki. I to dosłownie, bowiem jego kolejne dziwaczne wcielenia przypominają równie niezgrabne przebieranki sławetnego inspektora Clouseau z serii o Różowej Panterze, która miała premierę już rok później; a użyty przez niego w jednej ze scen twardy, niemiecki akcent to wypisz wymaluj przymiarki do… kolejnego filmu Kubricka, czyli Doktora Strangelove. Niekiedy Sellers w ordynarny wręcz sposób kradnie dla siebie całe show, nieraz po prostu radośnie improwizując. Jego udział jawi się jak zbiór skeczy z programu Saturday Night Live i niemal kompletnie niszczy jakikolwiek nastrój.
Jest to co prawda świetny występ jako taki – zabawny, charyzmatyczny i bezbłędny formalnie. Ale pasujący do reszty jak pięść do nosa i na dłuższą metę zbędny fabule, niepotrzebnie ją tylko rozciągający. Zamiast opowieści o tragicznej, destrukcyjnej miłości Humberta do Lolity w pamięci zostają więc przede wszystkim wybryki Sellersa, dla którego reszta to stylowy, ale bezbarwny przerywnik. Trochę szkoda, bo mimo znacznego odejścia od oryginału oraz restrykcyjnych regułek danej ery film Kubricka jest generalnie całkiem solidnym kawałkiem kina, które może się podobać, potrafi wciągnąć. Duża w tym zasługa przede wszystkim doskonałej obsady, wśród której w epizodach dostrzeżemy Lois Maxwell, czyli już wkrótce jedyną słuszną pannę Moneypenny, i przyszłą żonę Donalda Sutherlanda, matkę Kiefera – Shirley Douglas.