search
REKLAMA
Czarno na białym

ŁÓDŹ RATUNKOWA

Jacek Lubiński

31 maja 2019

Lifeboat2
REKLAMA

Abstrahując od tych, mocno płynnych przecież, zjawisk, ludzie zebrani w szalupie nierzadko stają się prawdziwymi chorągiewkami na wietrze, a obserwując ich poczynania – często pozbawione choćby grama logiki – trudno nieraz nie pokręcić w dezaprobacie głową. Jeśli więc szukać gdzieś słabych punktów nominowanego do Oscara scenariusza, to właśnie w niezbyt rzetelnym poprowadzeniu akcji, która bywa nierówna, oraz w zbyt słabym rysie psychologicznym poszczególnych bohaterów, których działania bardzo łatwo jest podać w wątpliwość.

Pytanie tylko, czy jest to tak naprawdę twórcza niedoskonałość ruchomego obrazu? A może jedynie następstwo zmieniających się czasów, podyktowane nie tylko świadomością braku konfliktu o podobnym kalibrze jako punktu odniesienia dla teraźniejszego widza, lecz także zupełnie innymi normami dnia codziennego, przyzwyczajeniami społeczeństwa XXI wieku i wszystkim tym, co pozwala spojrzeć na blisko osiemdziesięcioletnią już produkcję bardziej krytycznym okiem – co jest w końcu rzeczą dość powszednią dla archiwów X muzy.

Jednoznacznej odpowiedzi nie daje tu również sama historia tego półtoragodzinnego filmu. Nakręcony chronologicznie i z minimalną ilością muzyki (co wszak nie zdarzało się wtedy prawie wcale), został nominowany do Złotego Rycerza jeszcze za zdjęcia (Glen MacWilliams) i reżyserię, a zatem był doceniony przez krytykę. Niemniej ówczesna widownia nie podzieliła zachwytów, ulegając niesmakowi z powodu właśnie tej propagandowej, trącącej fałszem otoczki. W rezultacie Łódź ratunkowa stała się rzadkim przykładem finansowej klapy Alfreda Hitchcocka, który notabene zalicza w niej jedno ze swoich wyjątkowo oryginalnych cameo.

Dziwić w tym wszystkim może zatem fakt, że dotychczas nikt nie pokusił się o pełnoprawny remake tego filmu – nie licząc dwóch miernych, B-klasowych klonów SF o tytule Kapsuła ratunkowa, które powstały w odstępie dekady (1981 i telewizyjna wersja z 1993 roku). A przecież w dobie technologiczno-politycznych zmian i nieustającego parcia fabryki snów na powtórki z rozrywki miałoby to nie tylko sens, ale też byłoby jak najbardziej pożądane. No cóż, być może wkrótce ktoś jednak przypomni sobie o tej pozycji i zaserwuje nam swoją, bardziej szarpiącą nerwy i przekonującą umysł wizję tej minimalistycznej historii.

Tymczasem Hitchcockowska Łódź ratunkowa pozostaje tworem niecodziennym. Niezupełnie udanym i z pewnością niezaliczającym się do szczytowych osiągnięć mistrza suspensu. Ale mimo wszystko stanowiącym intrygujący przekrój ludzkich słabości idących z prądem strachu niekoniecznie we właściwym kierunku. Nie zatoniemy na nim emocjonalnie jak na Titanicu, ale w tej perspektywie tym bardziej warto udać się w rejs.

* – Jeśli wierzyć doniesieniom świadków, Bankhead przez cały okres zdjęć celowo nie nosiła bielizny, regularnie wystawiając swoje wdzięki na widok publiczny i otrzymując za to aplauz od ekipy. Hitchcock miał to skomentować w typowy dla siebie, przewrotny sposób:
„Nie wiem, czy to kwestia jej kostiumu, charakteryzacji czy fryzury”.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA