search
REKLAMA
Czarno na białym

LIST OD NIEZNANEJ KOBIETY. Kochać jak dobry stalker

Odys Korczyński

31 października 2019

REKLAMA

Max Ophüls tak zręcznie i ironicznie skonstruował fabułę, że zakochując się w Brandzie, Lisa już na początku zdefiniowała całe swoje życie, będąc tego z biegiem lat coraz bardziej świadoma. Być może również jako zupełnie nieznana Brandowi kobieta, mimo że paradoksalnie znana mu całkiem nieźle, wręcz nazywana czarodziejką i życiowym odkryciem, zdefiniowała rodzaj zakończenia jego egzystencji. Zrobiła to niemal w ostatniej chwili, pisząc list. Ten jeden jedyny raz Brand po latach nie uciekł. Postanowił się skonfrontować, bo zrozumiał, że przez całe życie nie dostrzegł tego, co zawsze miał, nie odnalazł tego, czego nigdy nie stracił. A było tak blisko. Spotykał się po latach z tą samą kobietą, a jej nie poznał i jak na ironię uznał po raz kolejny za najważniejsze znalezisko uczuciowe na świecie. Miał z nią dziecko, a nigdy go nie zobaczył. Może by w innych okolicznościach przedwcześnie nie umarło?

Gdy w obliczu pojedynku i czającej się za rogiem śmierci, przeczyta się taki list, można nagle zechcieć się z nią spotkać, zwłaszcza, że wiadomości nie wysłała Lisa, a szpital, gdzie zmarła. Brand miał wszystko i mógł mieć wszystko, ale inaczej. To absurd i paradoks. Te dwie perspektywy fabularne życia tych dwojga, na pierwszy rzut oka przecież wcale nieskomplikowane, są tak poprowadzone w filmie, że czuje się tę bezsilność, w której mógł pogrążyć się Stefan. Bo co innego wiedzieć, że coś się straciło i nic się nie mogło zrobić, żeby temu zapobiec, a co innego nagle dowiedzieć się, że dosłownie dotykało się ukochaną istotę, a jej nie rozpoznało. Pozwoliło się jej odejść i na zawsze straciło.

To, co możemy o sobie pomyśleć nie zawsze jest tym, co chcemy o sobie usłyszeć. Wydaje się, że Brand nie przywykł do słuchania o sobie. Może dlatego miał głuchoniemego służącego. Jedyne, czego doświadczał naprawdę, to gra na fortepianie. Rzeczywiście jest coś takiego, gdy gra się na jakimś instrumencie, częściowo traci się kontakt z rzeczywistym światem. Instrument zaspokaja potrzebę kontaktu, a ludzie stają się jedynie dopełnieniem czasu, kiedy akurat się nie gra. To jednak nie oznacza, że Brand nie umiał poddać się refleksji. Dobrze wiedział, jaki jest. Akceptował to, lecz nie pozwalał, by inni go w ten sposób zaklasyfikowali, aż poznał Lisę.

Największą wartością Listu od nieznanej kobiety jest sposób opowiedzenia historii dwojga ludzi, którym nie dane się było pokochać na stałe. Pamiętajmy, że film jest melodramatem. Rządzi nim klasyczny tragizm, jak w utworach antycznych. Jednostka przegrywa z siłami od niej wyższymi, w tym wypadku z losem, tajemniczą energią sprawczą, rządzącą postępowaniem ludzi i ich relacjami z zewnętrznym światem. Ale gdyby reżyser nadał filmowi tylko taką, klasyczną formę, pewnie znudziłby współczesnego widza, a może i tego z lat 40. Melodramatów w tych czasach Amerykanie trzaskali mnóstwo, w zasadzie po to, żeby odwrócić uwagę zwykłych ludzi od wojny i antykomunistycznej gorączki. Każdy był mniej więcej o tym samym. Dwoje ludzi się spotyka, z jakichś względów nie może być razem i cierpi z powodu rozstania, nieraz tak mocno, że doprowadza to do śmierci jednego z nich lub nawet dwojga.

Max Ophüls zdecydował się więc na dwa najważniejsze zabiegi. Po pierwsze nadał historii styl kryminałów noir ze wszystkimi jego cechami. A więc wykorzystanie kontrastujących obrazów miasta, licznych cieni, brak jasnego ustosunkowania się reżysera do tego, co ma być dobre w bohaterach, a co złe, no i postać femme fatale. Jakkolwiek można współczuć partnera Lisie, to ona również jest kobietą tragiczną, ściągającą nieświadomie na swoją miłość życia nieszczęście w finale opowieści. Po drugie Ophüls opowiedział historię kochanków w sposób nieoczywisty. A więc użył kilku interesujących zabiegów – wzmacniający suspens list, potęgowana przez wizualny styl kadrów aura tajemnicy wokół tego, co się będzie działo, skradająca się za swoim potencjalnym ukochanym Lisa, wreszcie początkowe sugestie narratora, że jej zachowanie wcale takie normalne nie jest, no i klamrująca wszystko perspektywa osądzającego życie Stefana pojedynku.

Kochać jak dobry stalker – tak umiała pokochać Lisa. Zdawała sobie sprawę, jakim człowiekiem jest Stefan i to ją uwiodło. Bo mimo wad, on był w porównaniu z nią kompletny i nie udawał. Żyjąc w jego cieniu, Lisa również dojrzała, podczas gdy on nie ruszył się już ze swojego miejsca. Świat go zjadł, obecność Lisy przytłoczyła ważnością. Czy da się tak kochać? Z pewnością, i to nieprawda, że miłość to coś, co trzeba rozwijać, żeby okazała się trwała i prawdziwa. To widać już na początku. Albo jest, albo jej nie ma. Nie można przed nią pochylać głowy. Nie można się jej bać ani wstydzić. Tym bardziej nie można się jej podporządkować. Wtedy będzie trwała i być może łaskawie nie zdecyduje się nas zniszczyć. Miłość nie lubi uniżonych, bo pokora to cnota hipokrytów.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA