KRONIKA ŚWIĄTECZNA. Święty Mikołaj istnieje i ma się dobrze
Popularny mit o Świętym Mikołaju tak jak jest dla dzieci ekscytujący, tak też kryje w sobie pewną gorycz. Znakiem dojrzałości wydaje się bowiem odrzucenie ułudy i zrozumienie, na czym naprawdę polega mechanika rozdawania prezentów. Nie da się wyprzeć żadną siłą uczucia rozczarowania, jakie w dziecku pozostaje, gdy Święty Mikołaj umieszczony zostaje na jednej półce z postaciami z bajek. Chciałoby się już zawsze wierzyć w to, że bez względu na wszystko jeden dzień w roku jest pełen magii.
Oglądając Kronikę świąteczną, poczułem się staro. Nie dlatego, że musiałem sobie przypomnieć, jak dawno temu napisałem swój pierwszy list do Świętego Mikołaja oraz jakie towarzyszyły temu emocje. Poczułem się staro, ponieważ widząc Kurta Russella – jednego z idoli mojej młodości – w czerwonym stroju i z białą brodą, zdałem sobie sprawę z tego, że jest już w wieku, który predysponuje go do tego rodzaju zabaw. Niby nic w tym dziwnego, ale niesie to przykrą konstatację bezwzględności czasu. Ze mną przebywającym w centrum tego czasu. Na szczęście to jedyny smutny wniosek, jaki nasunął mi się podczas oglądania tego tryskającego optymizmem filmu świątecznego.
Chciałbym podkreślić, że owym optymizmem udało się twórcom mnie zarazić, choć nie mieli łatwego zadania. W życiu cechują mnie bowiem umiarkowane zgorzknienie i sceptycyzm, dlatego niespecjalnie czerpię przyjemność z oglądania frywolnego i naiwnego kina familijnego. Według mnie bowiem jest ono tak samo nieprawdziwe, jak nieprawdziwy jest np. horror. Oba gatunki są dwiema stronami tego samego medalu. Gdy jedna strona zwraca uwagę, jak nierealnie wielkie oczy ma strach, druga łagodzi sytuację, zachęcając do śmiania się w kierunku losu niczym głupi do sera. Tylko jeden z tych radykalizmów mnie bawi.
Jak się jednak okazuje, od czasu do czasu dobre kino familijne może być bardzo odświeżającym doświadczeniem. Stanowi ono bowiem kontrę do postępującego defetyzmu obecnego w przekaźnikach informacji. Kino familijne działa wówczas jak słońce ostatecznie wygrywające pojedynek z nocą podczas przesilenia zimowego, dając ludziom promyk nadziei. Promyk, którego tak bardzo potrzebują, zwłaszcza w obchodach Bożego Narodzenia.
Kronika świąteczna to bardzo sprawnie poprowadzony film. Nie powinno to jednak nikogo dziwić. Na liście płac można znaleźć nazwisko Chrisa Columbusa, speca od kina familijnego, który czuwał nad całością jako producent. Za reżyserię z kolei odpowiada Clay Kaytis. Twórca, na którego chyba nikt, poza mną, nie zwrócił uwagi, gdy dostarczył swój pełnometrażowy debiut – Angry Birds Film. Ten bowiem okazał się wielce pozytywnym zaskoczeniem. Mam jednak wrażenie, że to, co przemawia za jakością Kroniki świątecznej, wynika z dwóch czynników. Po pierwsze, twórcy nie wydziwiali z fabułą na siłę i postanowili opowiedzieć prostą, acz niepozbawioną magii historię, podpartą niezbędnymi uniwersaliami. W historii rodzeństwa, które ma sposobność poznać Świętego Mikołaja i przeżyć z nim przygodę, najważniejszy jest wątek przedwcześnie utraconej relacji z ojcem. I tym razem poruszenie tej problematyki nadało filmowi głębię.
Podobne wpisy
Akcja jest na tyle żwawa, że nawet jeśli natrafimy w niej na fikuśne elementy – jak choćby wprowadzenie komputerowych elfów – nie są one w stanie odwrócić naszej uwagi. Drugi czynnik jakościowy związany jest z pomysłem na postać Świętego Mikołaja, który (najpewniej) zaproponował scenarzysta, a Russell zamienił w czyste złoto. Aktor ma w tej roli tak wiele charyzmy i pozytywnej energii, że z powodzeniem mógłby obdarzyć nimi cały świat – dokładnie jak jego postać czyni to z prezentami. Podziwiam go za tę kreację także dlatego, że – jak już zasugerowałem wcześniej – jest ona wynikiem zdystansowania się do swego utrwalonego wizerunku. Russell ewidentnie z tego drwi, w co drugim zdaniu naśmiewa się z naszych przyzwyczajeń i tego, że gdy ubzduramy sobie, jak ma coś wyglądać, to żadna siła nie jest w stanie pozwolić nam spojrzeć na to inaczej.
To także nawiązanie do smutku, jaki odczuwają bohaterowie, smutku, który wisi przed ich oczyma i przysłania oczy na krzepiącą prawdę. Prawdę o tym, że cuda, choć małe, to jednak się w życiu zdarzają.