search
REKLAMA
Analizy filmowe

KING KONG. Film, który burzy schematy

Adrian Szczypiński

30 sierpnia 2020

REKLAMA

Począwszy od drugiej połowy XIX wieku umysły czytelników rozpalały powieści przygodowe Juliusza Verne’a, gatunkowo kontynuowane przez Arthura Conan Doyle’a, Edgara Rice’a Burroughsa czy Henry’ego Ridera Haggarda. Egzotyczne oazy na środku Sahary, nieznane obszary w sercu dżungli, fantastyczne krainy w niedostępnych przełęczach górskich, umiejscowione w naszym świecie, lecz jednocześnie poza obowiązującym resztę globu czasem, definiowały rozkwitający w Wielkiej Brytanii nurt literacki. Brytyjczycy doby wiktoriańskiej widzieli w opowieściach o Tarzanie, Aiszy i Allanie Quatermainie odbicie zwycięskiego ducha kolonializmu, odkrywającego kolejne połacie afrykańskich ostępów, nietkniętych dotychczas stopą białego człowieka. Wariacje na temat Atlantydy, Lemurii czy innej Shangri La pozwalały na zaspokojenie odwiecznych tęsknot za miejscami czystymi, dziewiczymi, wreszcie fantastycznymi, gdzie czas, ewolucja, historia i postęp techniczny biegną zupełnie innym rytmem; gdzie skołatana dusza mogła doznać ukojenia, zaś żądni wrażeń podróżnicy znajdowali niespotykane cuda natury. Odkrywane dla czytelników miejsca miały spory rozrzut gatunkowy – od pradawnych mateczników z dinozaurami (“Zaginiony świat” Conan Doyle’a), poprzez prehistorycznych mieszkańców Ziemi (“Walka o ogień” J.H. Rosny’ego), niedostępne głębiny oceanu (“20 000 mil podmorskiej żeglugi” Verne’a), aż po egzotyczne królestwa (“Ona” Haggarda, “Atlantyda” Pierre’a Benoit).

Słowo pisane szybko znalazło nowe medium pod postacią świeżo odkrytego wynalazku: kina. Pomijając mniej lub bardziej wierne literaturze, pierwsze nieporadne ekranizacje powieści przygodowych Haggarda, Verne’a i Benoit, warto zatrzymać się przy filmowej adaptacji “Zaginionego świata” Arthura Conan Doyle’a (1925) w reżyserii Harry’ego O. Hoyta. Opowieść o ekipie prof. Challengera, znajdującej w niedostępnych czeluściach Ameryki Południowej dinozaury, a następnie sprowadzającej jednego z nich do Londynu, dostarczyła dwóch wzorów dla wszystkich późniejszych filmów o mitycznych krainach. Pierwszym był bezwstydnie kopiowany nawet przez Spielberga schemat fabularny (wyprawa, ingerencja, wywóz okazów niszczących w finale miasto), drugiego wzoru dostarczył legendarny pionier filmowej techniki zdjęć poklatkowych, Willis H. O’Brien.

O’Brien już w roku 1917 zrealizował dziewięć krótkometrażówek, w których odkrywał świat poklatkowej animacji. Pierwsza z nich nosiła znamienny tytuł Dinozaur i brakujące ogniwo, co najlepiej charakteryzowało zamiłowanie twórcy do budowania i ożywiania przed kamerą miniaturowych modeli prehistorycznych stworów. Na planie Zaginionego świata Willis O’Brien mógł już na szeroką skalę zainscenizować tytaniczne walki 49 gadów, co wprawiło w zdumienie i zachwyt publikę. To zmotywowało O’Briena do popuszczenia wodzów fantazji i przygotowań do projektów “Atlantis” (1927) i “Akt stworzenia” (1930). Ich monumentalna tematyka i epicki rozmach, w oparciu o ciągle doskonaloną animację, nie doczekały się jednak realizacji. Willis O’Brien chciał wyprzedzić swoją epokę, lecz na przeszkodzie stanęły przyziemne problemy finansowe i brak zaufania producentów do tak śmiałych wizji. Na szczęście ten geniusz animacji wkrótce otrzymał okazję zrobienia efektów, które uczyniły jego dzieło nieśmiertelnym.

Zacznijmy jednak od pewnej historycznej ciekawostki. W 1920 roku amerykański pilot-ochotnik Merian Caldwell Cooper, walcząc w ramach szwadronu Kościuszki z bolszewikami w wojnie polsko-rosyjskiej 1919-1921, został złapany przez Rosjan i osadzony w obozie jenieckim, z którego uciekł po 9 miesiącach. Po wojnie został udekorowany orderem Virtuti Militari przez samego Marszałka Piłsudskiego. W wojsku Cooper poznał Ernesta Schoedsacka, z którym złączył swe późniejsze zawodowe życie dokumentalisty filmowego, podróżując z kamerą po dzikich zakątkach Azji i Afryki. Pewnego dnia Cooper spotkał się z podróżnikiem Douglasem Burdenem, pracującym dla Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej. Burden pokazał mu niespotykany okaz olbrzymiego warana z indonezyjskiej wyspy Komodo. Coopera zafascynowała idea zapomnianego przez czas lądu, na którym ewolucja zatrzymała się w miejscu, przechowując do dzisiejszych czasów stwory, uważane za dawno wymarłe lub zbyt nieprawdopodobne do fizycznego zaistnienia. Krótko po tym wydarzeniu Cooperowi przyśniła się ogromna małpa, demolująca i terroryzująca Nowy Jork. Obaj z Schoedsackiem oraz pisarzem Edgarem Wallace’em postanowili tę senną wizję przekuć w film fabularny z wykorzystaniem prawdziwej małpy. Pod koniec lat 20. Cooper został jednym z szefów produkcji w wytwórni filmowej RKO Radio Pictures. Pewnego dnia otrzymał zadanie wykreślenia z planów produkcyjnych filmów nie rokujących finansowych nadziei (były to czasy Wielkiego Kryzysu). Wtedy to po raz pierwszy zobaczył projekty Willisa O’Briena, w pocie czoła pracującego nad “Aktem stworzenia”. Zafascynowany nowymi, rewolucyjnymi możliwościami technicznymi, dokonał produkcyjnej korekty zarówno projektu O’Briena, jak i własnego pomysłu na film z małpą. Budowane do skazanego na niebyt “Aktu stworzenia” miniaturowe modele zostały zaadaptowane do nowego obrazu Coopera. A pomysł wykorzystania żywego zwierzęcia poszedł w odstawkę, ustępując miejsca znacznie śmielszej wizji, opartej na animowanym poklatkowo małpim modelu. Napisany przez Ruth Rose i Jamesa Creelmana scenariusz zatytułowany pierwotnie “The Beast”, powoli ewoluował poprzez “The Ape”, “King Ape” i “Kong”, by przybrać ostateczną formę jako “King Kong”. Takie były początki pierwszego z najsłynniejszych potworów w historii kina.

REKLAMA