STOPMOTION. Władczyni lalek [RECENZJA]
Filozof z Rejsu (1970) Marka Piwowskiego utrzymywał, że nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem. Główna bohaterka Stopmotion zapewne nie zgodziłaby się z tą koncepcją.
Suzanne Blake jest żywą legendą animacji poklatkowej, która w obliczu postępującego artretyzmu korzysta z pomocy córki Elli przy produkcji swojego kolejnego, prawdopodobnie ostatniego filmu. Relacja kobiet jest napięta: apodyktyczna matka wymaga od córki bezwarunkowego posłuszeństwa i dyspozycyjności. Pewnego dnia Suzanne dostaje udaru i zapada w śpiączkę, Ella postanawia więc w pojedynkę dokończyć film w wynajętym mieszkaniu przerobionym na atelier. Jej poczynaniom przygląda się bezimienna dziewczynka z tego samego bloku, która uznaje film Suzanne za nudny i namawia Ellę do stworzenia autorskiego dzieła według historii o dziewczynie prześladowanej przez groźne monstrum zwane Popielcem. Dziewczynka przekonuje też Ellę, żeby użyła zepsutego mięsa i lisiego truchła do konstrukcji nowych lalek. Tezę głoszącą, że każdy artysta umieszcza w swojej sztuce cząstkę samego siebie, Ella wprowadza w życie z makabryczną dosłownością.
Brytyjski filmowiec Robert Morgan studiował animację w The Surrey Institute of Art and Design (obecnie University for the Creative Arts). Już wtedy zwrócił na siebie uwagę krótkometrażowymi filmami Paranoid (1994) i The Man in the Lower-Left Hand Corner of the Photograph (1997), ale największy rozgłos przyniósł mu nominowany do nagrody BAFTA obraz pt. Bobby Yeah (2011). Morgan przyznaje się do inspiracji m.in. twórczością braci Quay, Jana Švankmajera, Edgara Allana Poego, Francisa Bacona i Davida Lyncha – i wszystkie te wpływy widać w jego zdumiewających filmach tworzonych techniką animacji poklatkowej (niżej podpisany dostrzega też podobieństwa do doskonałych wideoklipów grupy Tool kręconych tą pracochłonną metodą, takich jak Sober, Prison Sex i Parabola). Stopmotion to pełnometrażowy debiut Morgana, który scenariusz napisany wraz z Robinem Kingiem zrealizował za grant od BFI w wysokości ponad 900 tysięcy funtów.
Stopmotion, połączenie filmu aktorskiego z elementami animacji poklatkowej, reklamuje się jako horror i do pewnego stopnia jest to prawda, przy czym należy dodać, że filmowi Morgana znacznie bliżej do horrorów psychologicznych w rodzaju Wstrętu (1965) Romana Polańskiego i Opętania (1981) Andrzeja Żuławskiego (poniekąd także do body horroru w duchu Davida Cronenberga) niż do sztampowych slasherów z psychopatycznymi mordercami i hektolitrami krwi. Źródłem grozy jest tu psychiczny pejzaż młodej kobiety pogrążającej się w szaleństwie – udręczonej, niespełnionej artystki w cieniu sławnej i dominującej matki. „Nie posiadam swojego własnego głosu” – zauważa Ella, a Suzanne wprost określą bezwolną córkę mianem „marionetki, która zaplątała się we własne sznurki”. Ella w końcu odnajdzie swój głos i przeistoczy się w samodzielną władczynię lalek, lecz zapłaci za to najwyższą cenę – jak niemal każdy artysta, który spala się dla swojej sztuki.
Chorobliwa ambicja przeradzająca się w obsesję wydaje się głównym tematem Stopmotion, ale możliwe są i inne interpretacje (np. konflikt id i ego, powrót wypartych popędów lub zespół stresu pourazowego wynikający z zasugerowanego molestowania seksualnego). Brak jasnej wykładni stał się dla niektórych krytyków pretekstem do wysuwania zarzutu o przerost formy nad treścią. Jest on chybiony, ponieważ forma nie tylko nie dominuje nad treścią, ale jest wręcz z nią nieomal tożsama. Być może jednak Stopmotion jest filmem zbyt wyrafinowanym dla masowej publiczności od dawna poddawanej behawioralnemu treningowi przyswajania produktów służących głównie odmóżdżaniu. W zalewie nieoglądalnych wyrobów filmopodobnych pokroju Skinamarink (2022) Kyle’a Edwarda Balla i Odludzia (2022) Robbiego Banfitcha film Morgana stanowi rzadki przypadek frapującego horroru, który służy celom innym niż bezmyślna rozrywka do popcornu i piwka.