search
REKLAMA
Recenzje

KAPITAN. Potwór z przypadku

Tomasz Raczkowski

21 października 2018

REKLAMA

No właśnie, zło. Tutaj dochodzę do źródła wspomnianego we wstępie dyskomfortu wywołanego przez film. Kapitan to swoista antyteza naszego Pułkownika Kwiatkowskiego – główny bohater nie zmaga się sam ze sobą, nie próbuje pogodzić sumienia z koniecznością grania roli (zresztą nie możemy właściwie zakładać, że ma on rozwinięty kręgosłup moralny), ale bez wahania wchodzi w nią, przekracza granice i nie waha się przed całkowitym zespoleniem z wykreowaną na poczekaniu personą kapitana. W tym miejscu dostrzegam istotę przyjętej przez Schwentkego strategii – jego Kapitan jest wiwisekcją ludzkiej podłości, wnikliwym portretem uwalniania okrucieństwa i czerpania perwersyjnej przyjemności z kontroli, kiedy tylko nadarzy się do tego okazja, w myśl zasady „albo oni mnie, albo ja ich”. Cały ten nihilistyczny obraz człowieczeństwa w momencie rozluźnienia kontrolujących go norm społecznych i brak pozytywnego przełamania sprawiają, że Kapitan po prostu przeraża i wywołuje wewnętrzny niepokój co do natury ludzkiej. Wydaje się, że pomimo uzasadnionego osadzenia w kontekście nazistowskim film stara się powiedzieć coś uniwersalnego o ludzkiej psychice – i nie jest to nic, co chcielibyśmy o niej usłyszeć.

Równocześnie jest to aż nieprzyzwoicie wciągający i błyskotliwie zrealizowany film. Reżyser dokładnie wie, jak utrzymywać widza na skraju fotela, jak paraliżować strachem i jak sprawiać, by chciał wciąż oglądać tak okrutną i szokującą historię, jak ta w Kapitanie. Jest ona tym bardziej szokująca i tym bardziej atrakcyjna z filmowego punktu widzenia, że scenariusz powstał na podstawie prawdziwych zdarzeń (jeśli nie wierzycie, możecie sprawdzić historię obozu dla dezerterów w Aschendorfermoor w Saksonii). Schwentke nadał swojemu filmowi formę rasowego thrillera, gęstego i pełnego nieustannego napięcia. Ukrycie motywów działań poszczególnych bohaterów i ich faktycznych emocji wywołuje też chroniczne poczucie niepewności i co za tym idzie nieprzewidywalności fabuły. W ten sposób Schwentke zdaje się podejmować też swego rodzaju krytyczny dialog z popkulturowym wizerunkiem nazizmu, niekiedy uwodzicielskim, jak udowodniła Liliana Cavani w Nocnym portierze. Uwypuklając przypadkowość przyjmowanych ról, w moim odczuciu reżyser zarówno wykorzystuje estetyczną atrakcyjność munduru nazistowskiego, jak i ją rozsadza. Fabularnie fetyszyzując oficerski mundur – stylowy wehikuł władzy – za pomocą upodlenia noszących go bohaterów i „wytarzania” w potworności odziera ów strój z romantycznego uroku. To ogranie wizualności sprawia, że młodziutki Max Hubacher w kapitańskim mundurze Luftwaffe zdaje się być sugestywnym negatywem przystojnego Dirka Bogarde’a w uniformie SS, który zdaje się w tym porównaniu nierealistyczną pocztówką.

Zaproponowana w Kapitanie wizja jest także radykalną krytyką rodzaju ludzkiego, który stworzył totalitarne systemy i czerpał z nich korzyści. Schwentke dyskretnie ukazuje całą panoramę ludzkich zachowań, które umożliwiają i podtrzymują opresyjny porządek społeczny, od bezdusznego konformizmu aż po milczącą bierność wykonujących rozkazy (przy okazji okazuje się, że da się coś takiego zrobić w przekonujący sposób bez rozpisywania każdej przywary na autonomiczny wątek wiodący, jak zrobił to Wojtek Smarzowski w Klerze). Zwrócić tu należy uwagę na sposób poprowadzenia aktorów, wpisujący się w tę koncepcję – pomimo miejsca dla rozbudowanych kreacji brak tu szarż czy wyraziście charyzmatycznych ról. Schwentke utrzymał niesamowitą dyscyplinę aktorską całej obsady, dzięki czemu możemy jedynie domniemywać, co dzieje się w ich głowach. Najlepszym przykładem jest tu odtwórca głównej roli Max Hubacher, który całą przemianę psychologiczną w momencie stawania się przez jego bohatera oficerem odgrywa za pomocą nieznacznej pracy kilku mięśni twarzy na przestrzeni niewielkiej liczby scen. Tak jak wszystko, charakter poszczególnych postaci pozostaje w domyśle, niedookreślony. Przywodzi to na myśl szkołę aktorską Roberta Bressona, z tą różnicą, że w Kapitanie programowa neutralność mowy ciała bohaterów zdaje się wystudiowana w ramach świata przedstawionego, przypominając bardziej nakładaną olbrzymim wysiłkiem woli maskę niż czysty materiał.

Przy tym wszystkim Schwentke nie epatuje przemocą, przy całym naturalizmie w filmie nie ma niemal śladu obsceniczności czy przesadnej dosłowności. Na poziomie formalno-wizualnym jest to film perfekcyjny, przystępny i intrygujący zarazem. Przy tym silny dyskomfort w sferze etycznej, zmusza do dość przerażającej próby zrozumienia tego, o czym opowiada, stawiając na sam koniec jeszcze nowe znaki zapytania. Splot tych dwóch płaszczyzn po prostu wbija w fotel. Krótko mówiąc, Kapitan to znakomity film, w umiejętny sposób podejmujący skomplikowaną i trudną – zwłaszcza dla Niemców – tematykę wojenną. Robert Schwentke stworzył takie kino wojenne, jakie powinno moim zdaniem być: mocne, niepokojące, trzymające w napięciu i mądre. Niemiec pokazał, jak łączyć elementy gatunkowe z tradycją autorskiego kina artystycznego, tworząc po prostu wysokiej jakości film, wykorzystujący technikę do frapującej opowieści. I dlatego właśnie wywołał u mnie gęsią skórkę i usadził w fotelu na długie minuty po zakończeniu. I mimo wszystko chciałbym, żeby więcej filmów robiło na mnie takie wrażenie.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA