search
REKLAMA
Recenzje

KAPITAN AMERYKA: NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT. Mamy Hulka w (białym) domu [RECENZJA]

35. film uniwersum Marvela właśnie trafił do kin. Czy warto się na niego wybrać?

Filip Pęziński

16 lutego 2025

REKLAMA

Czy czwarta odsłona Kapitana Ameryki to film, o którym nie zapomnicie przez najbliższą dekadę i złotymi zgłoskami zapisze się w historii kina superbohaterskiego obok swoich bądź co bądź wielkich poprzedników? Absolutnie nie. Czy to produkcja, która doda rozpędu zadyszanemu Marvelowi i udowodni, że jest życie po Końcu gry i można tworzyć to uniwersum bez Chrisa Evansa? Też niestety nie do końca. Ale to wciąż sprawna rozrywka, której trudno zarzucić ciężkie grzechy, raczej liczne potknięcia.

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat pokazuje nam pierwsze kroki Sama Wilsona w roli tytułowego herosa, a także początek prezydentury znanego nam już z innych odsłon serii, „Thunderbolta” Rossa. Szybko okaże się, że nowemu lokatorowi Białego Domu nie będzie po drodze z Kapitanem Ameryką, szczególnie kiedy na powierzchnię zaczną wychodzić brudy przeszłości tego pierwszego.

To, co od razu rzuca się w filmie w oczy, to jego bardzo mocne zakorzenienie w uniwersum. Jest tu zaskakująco dużo odwołań do wydarzeń i postaci z innych produkcji Marvela, nawet tych nieszczególnie cenionych jak The Incredible Hulk czy Eternals, a na ekranie pojawi się – poza samym Wilsonem – kilka znanych już nam postaci. Co może ucieszyć fanów, ale też wprawić w zakłopotanie tych widzów, którzy nie śledzą serii od 2008 (!) roku.

Czas patriotów

Wszystko to jednak tylko didaskalia dla głównego wątku osi fabularnej produkcji, która pozytywnie zaskoczyła mnie – biorąc pod uwagę, jak nachalnie i niepotrzebnie promowano film starciem Kapitana z Red Hulkiem – swoją dość kameralną (poza małymi wyjątkami) skalą i realnym postawieniem na klimat polityczno-szpiegowskiego thrillera z zajmującą, chociaż nieco rozczarowującą rozwiązaniem, intrygą.

Sprytnie zresztą twórcy postanowili zastąpić zmarłego trzy lata temu Williama Hurta w roli Rossa Harrisonem Fordem, który poza oczywiście kultowymi występami jako Indiana Jones czy Han Solo zapisał się w historii amerykańskiej popkultury takimi właśnie szpiegowsko-politycznymi rolami jak w serii o Jacku Ryanie czy Ściganym. Nie bez przypadku też pewnie w roli marvelowskiego prezydenta obsadzono gwiazdę Air Force One.

W roli Rossa Ford sprawnie przejmuje pałeczkę po zmarłym Hurcie, dodając postaci (zgodnie zresztą z założeniami scenariusza) nieco łagodniejsze rysy i niejednoznacznej postawy. Na pewno twórcy mogą być dumni z wstrzelenia się w obecną sytuację polityczną ich kraju. Z jednej strony motyw starszego prezydenta (Harrison Ford to dokładnie rocznik Joe Bidena), który ze względu na stan zdrowia nie jest w stanie odpowiednio sprawować władzy, ucieszy krytyków ostatniego prezydenta Demokratów. Z drugiej portret Rossa jako manipulowanego przez technokratycznego geniusza i napędzanego ego furiata, który (dosłownie) niszczy Waszyngton, może wywołać uśmiech na twarzach krytyków prezydenta Trumpa.

Nowy kapitan, nowe problemy

We wszystkim tym sprawnie odnajduje się Anthony Mackie i grany przez niego Sam Wilson. Nowy Kapitan nie jest bladą kopią Steve’a Rogersa, ale tworzy postać bardziej niedoskonałą, świadomą swoich ograniczeń i dopiero uczącą się roli lidera wolnego świata. Wbrew moim obawom pozbawienie Wilsona formuły superżolnierza nie przeszkodziło mu w udanym przejęciu tarczy po Rogersie. Przeciwnie: nadało to jego przygodom własnego sznytu, a postaci innej energii. Szczególnie widać to w najlepszej scenie akcji filmu: powietrznego starcia Kapitana z flotą japońskich odrzutowców nad zatopionym w oceanie ciałem Celestiana.

Szkoda tylko, że w tym wszystkim zabrakło momentu na dopracowanie dialogów, które często wypadają nienaturalnie, wyraźnie skupiają się na spełnieniu określonej funkcji, np. podbiciu patosu sytuacji lub po prostu ekspozycji. Reżyserowi brakuje też pewności braci Russo i zdarza mu się gubić w panowaniu nad klimatem produkcji, np. wrzucając w bardzo surową scenę akcji chwilę slow motion. Niekorzystnie wypadają też antagoniści filmu. Ten główny i owiany tajemnicą jest c-klasowym pretekstem bez prawie żadnych interakcji z pozostałymi bohaterami, poboczny stworzony został na nieznośnym autopilocie przez Giancarlo Esposito, który po raz już kolejny zagrał przebiegły umysł złej organizacji.

A zatem gdy docieramy do finału pierwszej solowej przygody nowego Kapitana Ameryki, z jednej strony czujemy satysfakcję, że sprawnie udało mu się przejąć kultową tarczę Steve’a Rogersa, z drugiej lekkie rozczarowanie, że film jest poniżej poziomu narzuconego przez Pierwsze starcie, Zimowego Żołnierza i Wojnę bohaterów.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na filmach takich jak "Batman" Burtona, "RoboCop" Verhoevena i "Komando" Lestera. Pasjonat kina superbohaterskiego, ale także twórczości Davida Lyncha, Luki Guadagnino czy Martina McDonagh.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA