JANOSIK. PRAWDZIWA HISTORIA. Katastrofa murowana
Film jest przede wszystkim za długi i źle zmontowany; gdyby go skrócić i bardziej przyłożyć się do montażu, byłoby o niebo lepiej. Właściwie już na wstępie zasygnalizowałem swój stosunek do recenzowanego filmu i moją opinię o nim. Film jest zły, ale na szczęście nie beznadziejne zły. Jak napisałem powyżej, seans pozostawia po sobie uczucie niedosytu i przede wszystkim niesmaku, niemniej da się o nim powiedzieć też kilka dobrych słów. Zacznę jednak od tych złych…
- Momentami film jawi się przede wszystkim jako jakaś artystyczna fanaberia autorek, zrozumiała głównie dla nich samych (np. mistyczne i kiczowate wizje głównego bohatera, bywa, że niezamierzenie komiczne, co dotyczy wyimaginowanego spotkania z szatanem, granym przez Adama Woronowicza, czyli… księdza Popiełuszko z niedawnego przeboju kinowego); gdyby (jak przystało na podtytuł filmu, jaki powinien do czegoś zobowiązywać) skupić się na konkretach, a nie – za przeproszeniem – pierdołach, cóż, byłoby na pewno lepiej.
- W filmie za dużo jest – za przeproszeniem – pieprzenia, a za mało zbójowania; zamiast mnogości scen batalistycznych, mamy mnogość scen erotycznych, owszem, odważnie sfilmowanych, ale za tę kasę, jaka poszła w produkcję, wolałbym raczej zobaczyć większy rozmach epicki, a nie erotyczny. I tu znowu: gdyby skupić się na konkretach, zamiast na pierdołach – film na pewno by na tym zyskał.
- W filmie dialogi są niedobre, bardzo niedobre: drętwe, sztuczne, bez jaj i ikry. Nie chodzi o to, żeby zbójnicy rzucali mięsem na lewo i prawo, ale o to, żeby mówili jak zbóje, a nie jak targani egzystencjalnymi rozterkami pseudofilozofowie. Gdyby bardziej przyłożyć się do dialogów, gdyby nawet napisać je po pijaku, bo na trzeźwo najwyraźniej nie szło, co słychać co rusz, na pewno film i nasze uszy by na tym zyskały!
- Muzyka nie zapada w ogóle w pamięć, nie wpada w ogóle do ucha i serca; jest taka, że jej w ogóle nie słyszymy, jakby w filmie muzyki po prostu nie było; gdyby Antoni Łazarkiewicz napisał muzykę po kilku dzbanach miodu, na pewno długo po seansie by nam w duszy grała!
- Nie wiadomo, czym ten film tak do końca jest: dramatem, komedią, filmem przygodowym? Gdyby autorki po prostu wiedziały, co dokładnie chcą zrobić i jaki efekt chcą wywrzeć na widzach, byłoby o wiele lepiej. A tak mamy tylko zlepek wątków, które częstokroć urywają się bez kontynuacji oraz zlepek scen, które po prostu po sobie następują, często bez żadnej ciągłości przyczynowo – skutkowej. Żal.
- Václav Jiráček w roli harnasia niestety nie przekonuje i obawiam się, że nie wytrzymuje konfrontacji nie tylko z Markiem Perepeczko – aktorem, ale i z samym Jurajem Janosikiem – zbójem. Oczywiście nie wiemy, jak naprawdę wyglądał Juraj, jak mówił Juraj, jak zachowywał się Juraj itd. Gdyby jednak twórczynie filmu “Janosik – prawdziwa historia” wykreowały nam zbója jak się patrzy (do spółki z odtwórcą głównej roli) – wcale nie musielibyśmy się zastanawiać, jaki ten zbój był naprawdę, bo wierzylibyśmy, że był on dokładnie taki, jakim widzimy go na ekranie. Od tego jest twórca, by tworzyć. I nawet, jeśli tworzy coś z niczego, efektem tego nie powinno być NIC, na przykład na poziomie emocjonalnym. Nowe wcielenie Janosika nie wzbudza wielkich emocji, powoduje jedynie odruchową negację. Nie jest to wina samego Václava Jiráčeka, który momentami (trzeba to przyznać) stworzył kreację interesującą i niepokojącą. Jest to raczej wina pań reżyserek, które popełniły po prostu błąd obsadowy, angażując do produkcji Bogu ducha winnego aktora.
Piękne plenery, niestety “podrasowane” gdzieniegdzie w programach graficznych, oczywiście ze szkodą dla samych plenerów. Mógłbym jeszcze mnożyć minusy (np. polski dubbing, który woła o pomstę do nieba, czy źle napisana postać głównego bohatera, który właściwie jest tutaj antybohaterem, czyli tak, jakby bohaterem z przypadku, nie działającym, tylko raczej reagującym na działanie innych), ale dla odmiany skoncentruję się na plusach filmu:
- Szczegółowa scenografia, dobrze oddająca klimat epoki.
- Odważny realizm (np. finałowa scena egzekucji), co oczywiście nie dla wszystkich musi być zaletą filmu, ale na pewno może nią być – dlatego zaliczam tenże realizm do plusów.
- Michał Żebrowski w roli zbója i zdrajcy Huncagi.
Jak widać wad jest więcej niż zalet, więc nie dziwota, że ciężko jest przebrnąć przez 137 minut tej filmowej papki, bez wątpienia ciężkostrawnej. Film jest niezbitym dowodem na to, że prawda rzeczywista niekoniecznie dobrze sprzedaje się w postaci prawdy ekranowej. Poza tym co to za prawda, która trąci fałszem? Nowy Janosik miał być pełnokrwisty i na wskroś prawdziwy, obdarty z tzw. cepeliady, jaką zarzuca się serialowi Jerzego Passendorfera. Jeśli tak, to co robi w filmie ten tani mistycyzm, mocno trącący właśnie cepeliadą? Poza tym, po co wmawiać widzom, że ten oto Janosik jest prawdziwy, skoro już na pierwszy rzut oka widać, że ten Janosik po prostu NIE MOŻE być prawdziwy i basta! Widzowie, którzy obejrzą ten film, jedynie utwierdzą się w przekonaniu, że jedynym prawdziwym Janosikiem był i nadal jest Marek Perepeczko, harnaś nad harnasie i zbój nad zbóje, który wydaje się być bardziej prawdziwy niż sam Juraj Janosik. Cóż, teraz po prostu wypada nam poczekać na kolejną ekranizację przygód dzielnego zbójnika, jaka niechybnie – prędzej czy później – stanie się rzeczywistością. A dla umilenia chwil oczekiwania, odświeżmy sobie serial Jerzego Passendorfera, gdzie znajdziemy wszystko to, czego nie ma w filmie Agnieszki Holland i Katarzyny Adamik: świetnie nakreślone i zagrane postaci, potężną dawkę dramatu i humoru, garść szczerych wzruszeń i muzykę, od której serce aż po dziś dzień się raduje. No i przede wszystkim znajdziemy tam harnasia, TEGO harnasia, niby bajkowego, a zarazem najprawdziwszego z prawdziwych.
Tekst z archiwum Film.org.pl