JAK PTAKI BEZ GNIAZD (1960)
Tennessee Williams nad żadnym innym swoim tekstem nie pracował równie długo. Do utworu podchodził bardzo osobiście, pragnąc zawrzeć w nim esencję swojej młodości i wspomnienie o wkraczaniu w dorosłość. The Fugitive Kind – może zbyt poetycko przetłumaczony jako Ptaki bez gniazd – to trzecia wersja sztuki, do której dramaturg wracał na różnych etapach swojego życia, stale coś w niej poprawiając i przerabiając. Z desek teatru tekst powędrował na szklany ekran, na który to w 1960 r. przeniósł go Sidney Lumet, w trzech głównych rolach obsadzając prawdziwe gwiazdy: Joanne Woodward, Annę Magnani oraz Marlona Brando.
Sam Marlon Brando w obsadzie jest wystarczającym powodem, by sięgnąć po ten film. Zwłaszcza że u Lumeta dostał do zagrania kolejną postać nonkonformisty, w których to rolach sprawdzał się jak nikt inny. Valentine „Snakeskin” Xavier to trzydziestolatek, który przez połowę życia utrzymywał się z gry na gitarze w nowoorleańskich klubach. Żyjący na krawędzi i niestroniący od używek, popada w konflikt z prawem, po którym musi uciekać z miasta. Pierwsze pięć minut filmu to przesłuchanie Snakeskina na policji, scena ta jest praktycznie monologiem Brando – ukazany w półzbliżeniu, niedbały i jakby śnięty, nawet pół wieku po premierze zachwyca naturalnością. Warto wiedzieć, że Brando za rolę w Jak ptaki bez gniazd zainkasował aż milion dolarów – co było wówczas absolutnym rekordem, najwyższym wynagrodzeniem przyznanym aktorowi za rolę w jednym filmie: po nim dopiero Liz Taylor przekroczyła magiczną cezurę miliona dolarów gaży, występując trzy lata później w Kleopatrze. Valentine „Snakeskin” Xavier miał wszystko, by stać się ikoną przełomu lat 50. i 60. – dysponuje stylową wężową kurteczką oraz charyzmą i urodą młodego Brando – a jednak z jakichś powodów nie jest to postać, która przeniknęła do zbiorowej świadomości.
Val czuje – bardziej poprzez naciski zewnętrzne niż wewnętrzny impuls – że to pora, by coś zmienić w swoim życiu; wyrusza zatem w przepastne, amerykańskie Południe, by wylądować gdzieś na zapomnianej przez Boga prowincji. “Dziś są moje trzydzieste urodziny – mówi Snakeskin gospodyni, do której przybywa w deszczową noc – nie jestem już młody”. Wolny duch podejmuje konieczną, a zarazem tragiczną decyzję o zawarciu kompromisu z przyziemną rzeczywistością: szuka „normalnej” pracy, chce wieść „normalne” życie, zostać „normalnym” człowiekiem. Już na samym początku czujemy, że ta karkołomna próba nie ma szansy się powieść… To Brando jest bez wątpienia najsłynniejszym nazwiskiem w obsadzie Jak ptaki bez gniazd, ale w tym akurat filmie – mimo iż sam jest świetny – przyćmiewają go dwie partnerujące mu aktorki. Napisane dla nich postacie są ciekawsze, bo mniej ograne i sztampowe niż bohater Brando. Po seansie Jak ptaki bez gniazd pamięta się przede wszystkim kreacje kobiece.
Jako pierwszą Val spotyka na swojej drodze Carol – w tej roli Joanne Woodward, czyli kobieta, która usidliła samego Paula Newmana. Tutaj gra miejscowego niebieskiego ptaka: zwariowaną dziewczynę w rozmazanym makijażu, nadużywającą alkoholu, nocnych wyjść i mężczyzn, bezskutecznie strofowaną przez kontrolującego ją brata. Jej barwność, niezależność, łamanie społecznych norm bardzo drażnią konserwatywnych miejscowych, a jej wrażliwość i inteligencja skazują ją na samotność oraz niezrozumienie. Carol to prototyp wszystkich rock’n’rollowych buntowniczek, jakie przyszły po niej. Wordsworth jest w swojej roli świeża, nowoczesna i pełna wdzięku. W odważnym jak na tamte czasy geście mimochodem odsłania nogę aż po pachwinę, kiedy to uwodzi Snakeskina, robiąc mu miejsce na przednim siedzeniu samochodu. Patrząc na jej występ w Jak ptaki bez gniazd nie sposób nie dojść do wniosku, że ta dziewczyna naprawdę miała potencjał, by zostać kimś w rodzaju żeńskiej wersji Jamesa Deana. Niewiele aktorek ówczesnego Hollywood wypadłoby równie naturalnie w roli Carol: wiecznie lekko pijanej, wdającej się w bójki, rozczochranej i paradującej z krwią pod złamanym nosem. To wielka artystka, która nigdy (mimo Oscara na koncie) nie dostała naprawdę wielkiej roli do zagrania. Stworzona do wcielania się w kobiety niepokorne, wyzwolone, inteligentne i nieco szalone; wyprzedziła swoją epokę, w której amerykańskie kino rzadko kiedy miało jej do zaoferowania coś więcej niż stereotypowe role żon, matek i kochanek.
Carol i Val są jakby dwiema drogami nonkonformizmu. Ona jest buntowniczką: młodzieńczą, ekspresyjną, żywiołową, krzykliwą, idącą na wspak oczekiwaniom społecznym i zasadom. On to outsider, wycofany, zrezygnowany, stojący z boku, niewierzący w sens buntu. To jakby podsumowanie i zamknięcie pierwszego etapu w karierze Brando: lat 50., kiedy to dzięki Dzikiemu, Na nabrzeżach i Tramwajowi zwanemu pożądaniem stał się ikoną młodości i buntu. Jego Val to eksbuntownik, człowiek, który nie ma już sił na sprzeciw i płynie z tym, co los mu przyniesie, wypalony i świadom bezpowrotnie utraconej młodości. „Dlaczego robisz z siebie takie przedstawienie?” – pyta Val, na co Carol odpowiada: „Ponieważ jestem ekshibicjonistką, chcę, żeby ludzie zauważyli, że istnieję”.
Włoska gwiazda Anna Magnani (Rzym, miasto otwarte, Mamma Roma) wciela się w zmarnowaną, choć wciąż intrygującą kobietę w średnim wieku o podpuchniętych, zmęczonych oczach i mocnym akcencie (aktorka nie znała angielskiego i uczyła się roli z zapisu fonetycznego). Początkowo wydaje się, że Snakeskin uwodzi ją jedynie po to, by dostać pracę i nocleg w jej sklepie z butami. Kobieta jest jednak uzależniona od umierającego, schorowanego męża, tyrana i damskiego boksera (w tej roli wspaniale ohydny i obrzydliwy Victor Jory). Pan Torrance to postać nieco zbyt jednowymiarowa w swym złu, ponieważ jego narracyjną funkcją jest bycie uosobieniem wszystkiego, co najgorsze w amerykańskim Południu, i wszystkiego, co przeszkadza głównym bohaterom w zyskaniu wolności. Mimo zazdrości męża i ku zazdrości Carol Val wchodzi w romantyczną relację z panią Torrance. Jak głosi plotka, Magnani bardzo chciała nawiązać romans z Brando także poza planem, jednak on uznawał ekranową partnerkę za namolną i zaczął celowo ją lekceważyć oraz niewyraźnie wypowiadać swoje kwestie, by Włoszka nie mogła go zrozumieć. Coś w tym jest – we wspólnych scenach to Magnani wypada bardziej przekonująco, Brando sprawia wrażenie lekko zblazowanego. To Magnani też zachwyca z całej trójki najbardziej, nawet w obcym sobie języku udowadniając aktorską klasę. To jej problemy przejmują najbardziej.