I TWOJĄ MATKĘ TEŻ (2001). Droga do dojrzałości
Droga to jeden z najczęściej pojawiających się symboli w dziele filmowym. Zawsze oznacza podążanie ku czemuś nowemu, nieznanemu, swoiste palenie za sobą mostów, czasem afirmację życia, postawienie własnego ja do walki z własnymi słabościami, z własną ułomnością, niedoskonałością. Coś zostawić w tyle, nie oglądać się, przeć do przodu, pozbywając się czy to naiwności, czy strachu. Droga to ucieczka, to wieczne doganianie peletonu własnych wyobrażeń o świecie doskonałym. Droga bywa też przypomnieniem, najprostszą pamięcią o przeszłości, która silnie może umocnić człowieka od wewnątrz. Najprościej można powiedzieć, że jadąc, biegnąc, idąc drogą dojrzewamy. Niektórzy zapewne pamiętają Swobodnego jeźdźca. Dwaj bohaterowie na motorach przemierzają Amerykę, prąc ku wolności, krytykując rzeczywistość, zyskując nową świadomość. Podobnie dwaj bohaterowie Mojego własnego Idaho. Zostawiają za sobą swoje przegrane, brutalne życia, rodząc się na nowo.
Podobne wpisy
I twoją matkę też to klasyczny film drogi meksykańskiego reżysera Alfonso Cuaróna. Trochę w konwencji komediowej, trochę dramatycznej, trochę obyczajowej. Przywołujący na myśl takie “dzieła”, jak American Pie czy Ostra jazda, czyli młodzieżowe, bezpruderyjne komedie o nastolatkach i dla nastolatków. Film Cuaróna jest oczywiście co najmniej kilkadziesiąt razy lepszy, inteligentniejszy, nie tak nachalnie umoralniający, nie tak banalny i wcale nie głupi (czy ogłupiający). Podróż dwóch najlepszych przyjaciół, Julio i Tenocha, ze starszą o kilka lat Luisą jest podróżą wyboistą, z licznymi zakrętami losów tych trojga. Do jednego celu – Wrót Niebios, pewnej wymarzonej, nieistniejącej plaży gdzieś na pięknym wybrzeżu Meksyku.
W pierwszych scenach widzimy beztrosko żyjących bohaterów, spędzających czas kompletnie bezproduktywnie. Niby poważnie traktowane dziewczyny, niby prawdziwa przyjaźń, niby istniejące plany na przyszłość, niby prawdziwe życie. Przy wszystkim jednak są obok. Stoją, śmiejąc się, nie zauważając szczegółów, nie zwracając uwagi na nic. Żaden hedonizm, tylko takie szczere, proste życie dwojga nastolatków. Inna jest Luisa. Niewiele starsza, ale już mężatka, kobieta poważna, której los nie oszczędza, karząc ją, szczęśliwą i zakochaną, zdradą męża. Alfonso Cuarón dyskretnie podgląda zwykłe życie: leniwe popołudnia dwójki chłopców, ich zabawy, rozmowy. Patrzy na Luisę, jej uśmiech, za chwilę skryty płacz, tęsknotę. Nie ma tu miejsca na przebarwienia, przejaskrawienia. Ich płacz, zażenowanie, radość są takie… zwykłe, aż chwilami dla widza nieprzyjemne, bo zbyt autentyczne. Czuć się jak Wielki Brat, wiedzieć więcej od bohaterów, znać ich tajemnice, marzenia, wady, pragnienia.
I wyruszają w podróż, nie wiedząc nic o sobie. Wciąż jadą, przemierzając pustkowia, lasy, małe wioski. I poznają siebie. Dowiadują się o tajemnicach od dawna skrywanych, o cierpieniu, o szczęściu. Dla Luisy ta podróż to rozwinięcie skrzydeł do lotu ku przeznaczeniu (tutaj zaskoczenie, którego nie zdradzę; niebanalne zaskoczenie). Chłopcy dowiedzą się więcej o sobie samych, poznają własne zahamowania, własną odwagę, pożądania, ale też i poczują skruchę przed niedojrzałością. Ta droga pozbawi ich naiwności, zostawi daleko w tyle ich dziecięce dusze.
Dojrzałość w filmie Cuaróna to dostrzeganie szczegółów, na pozór nic nie znaczących. Widzimy rozmowę bohaterów, po czym na kilka sekund kamera zbacza na trzeci lub czwarty plan, opowiadając historię o robotniku potrąconym przez samochód, weselu w wiosce, śmierci na drodze. Takich momentów jest w filmie kilka. One przypominają tylko o życiu (trochę to infantylnie brzmi…). Trwać obok nie można. Bez sensu jest takie rozmijanie się z rzeczywistością, kiedy fragmenty puzzli gdzieś się zapodziały. Nie ma więc pełnej układanki życia, bo przez niedojrzałość i naiwność nigdy się niektórych klocków nie znajdzie. Dojrzeć należy do radości, smutku, wolności, a nawet przyziemnego seksu czy nieziemskiej miłości.
Tekst z archiwum film.org.pl.
https://www.youtube.com/watch?v=Z_b51rz6m78