search
REKLAMA
Recenzje

GODZILLA MINUS ONE. Powrót króla [RECENZJA]

Japoński Godzilla za 15 mln USD zawstydził caluteńkie Hollywood.

Marcin Kończewski

4 grudnia 2023

REKLAMA

Godzilla Minus One jest naprawdę tak dobry, jak się o nim mówi. To triumf KINA w jego najczystszej postaci i absolutne spełnienie marzeń fanów Króla Potworów. Na 70. rocznicę jego powstania dostaliśmy perłę, do której przez lata będą się odnosić inni twórcy. Japońska produkcja wyznacza nowy-stary kierunek gatunkowi i udowadnia, że w klasyce tkwi ogromny potencjał. To POTWORNIE dobry film na każdym poziomie realizacyjnym – efektów, scenariusza, realizacji i gry aktorskiej. Produkcja Toho ma (dosłownie i w przenośni) kilka pęknięć w samym finale, jednak przez cały seans dostarcza wrażeń, na które już w kinie o wielkich Kaijū chyba nie liczyłem. I to wszystko za symboliczne 15 mln dolarów. To nie mieści się w głowie.

Pacyfistyczny traktat

Efektowny, a nie efekciarski – to najlepsze określenie filmu Takashiego Yamazakiego. No, można też dodać jeden epitet – wybitny. W Minus One otrzymaliśmy wielki pacyfistyczny traktat o tym, że wojna nie kończy się wraz z ostatnim wybuchem działa i salwą karabinów. Skojarzenia z twórczością Miyazakiego nie są tu bezpodstawne. Nie jest to może nic odkrywczego, bo oryginalna Godzilla z 1954 jest również produkcją rozliczającą Japonię z traumą II wojny światowej. W Minus One wracamy do korzeni tej ponadczasowej, uniwersalnej opowieści, gdzie wielki kaijū znów symbolizuje okrucieństwo, szaleństwo i horror tamtych czasów. Nie urągając klasyce, którą kocham, muszę przyznać, że to ten film dokonał niemożliwego – daje rozrywkę w nowoczesnym anturażu, a jednocześnie klimatyczne, eleganckie, kłaniające się klasyce kino. Twórcy budują tu legendę na nowo, przywracając jednocześnie coś zapomnianego – prawdziwy strach przed niepokonanym, wykraczającym poza nasze wyobrażenie i siły potworem.

Potwór rozliczający grzechy wojny

Za niesamowite uważam tu jednak idealne połączenie dwóch warstw opowieści – historii o wiecznym strachu i traumie, będącej wielkim pacyfistycznym manifestem, oraz klasycznej opowieści o potworze. Ten balans jest zachowany idealnie, co idzie w kontrze z obecnym trendem kina hollywoodzkiego, w którym im dalej od wątków egzystencjalnych, problematyki czysto ludzkiej, tym lepiej. Potwory niech się tłuką, miasta upadają jak klocki LEGO. Tutaj stawka jest szalenie wysoka, odzieranie z nacjonalizmu na rzecz czysto ludzkiego wątku uspokojenia własnego sumienia, poradzenia sobie ze swoimi demonami, będącymi jednocześnie symboliką narodowej traumy i wstydu. Walka z Godzillą jest tutaj synonimem odkupienia win za dawne grzechy, co wydaje się dosyć tanim rozwiązaniem, a na ekranie pasuje idealnie. Cała opowieść jest przez realizm problemów niezwykle angażująca – rodzinny dramat ma napięcie i dramatyzm jak w najlepszych filmach Koreedy. Przez to chce się podążać zarówno za opowieścią o potyczce z potworem, jak i ludzkimi demonami. To wielki wyczyn. Może i w finale dodano z dwie sceny, bez których całość mogłaby się obejść, jednak warto brać pod uwagę, że ten film odnosi się do innych kręgów kulturowych, a i tak jest opowieścią o szalenie uniwersalnym wymiarze.

Najlepsze z klasyki

Mnóstwo scen, napięcie, setting są wielkim ukłonem np. w kierunku Szczęk Spielberga. I nie chodzi tylko o genialną muzykę, ale też o ogrywanie tych samych sztuczek, które budziły w widzu strach – niewiadoma, nieustanne poczucie zagrożenia i lęku. Nie brakuje też mistrzowsko budowanego napięcia wokół samego potwora, który podbity jest naprawdę dobrymi, przekonującymi efektami. Wizualnie Gojira wygląda onieśmielająco. Ma coś przerażającego w spojrzeniu i zachowaniu. Sceny z myśliwcem krążącym nad potworem to była czysta operatorska maestria i niesamowita dawka adrenaliny. Szczerze? Nie mam pojęcia, jak w czasach, gdzie przeszło 200 milionów dolarów wydaje się na Tajną inwazję Marvela, można zrobić tak dobre wizualnie kino za 15 milionów dolców.  To jest niczym policzek w twarz dla Hollywood, które powinno uderzyć się w pierś i pójść na nauki do Toho. Jeszcze zabawniejsze wydaje się to w perspektywie faktu niemal równoczesnego wyjścia pierwszych zapowiedzi drugiej części amerykańskiego Godzilla vs. Kong, które momentami wygląda trochę, jak… pastisz. Wiem, że tam będę się również bawił wyśmienicie, jednak na jakimś innym poziomie doświadczenia estetycznego, z przymrużeniem oka. Tutaj mamy kino traktujące siebie na serio, z potworem w centrum, co jest teoretycznie groteskowe, ale działa doskonale.

Godzilla Minus One to najlepszy blockbuster roku, wyznacznik jakości dla kina gatunkowego. Yamazaki sięga w swoim filmie po absolutną klasykę, wyznacza nowe ścieżki narracyjne i mityzuje legendę. Tak powinno się robić nowoczesne, poważne, odważne i pełne napięcia filmy o potworach. Nie potrzeba przy tym efekciarstwa, bufonady, tylko realnej stawki, angażującej opowieści. Efekt wbija w fotel.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA