GŁĘBOKA CZERWIEŃ. Krwawe arcydzieło Dario Argento
Swego czasu Mariusz Czernic napisał świetne zestawienie dziesięciu dzieł giallo, gatunku, czy raczej konwencji wziętej bezpośrednio z tanich, bazarowych powieści kryminalnych, wydawanych we Włoszech w kolorze żółtym (stąd nazwa – „giallo” to po włosku „żółty”). Filmy te odznaczały się dużą dawką przemocy i erotyzmu, napięciem wynikającym z kryminalnej narracji, ale też seksualnych frustracji bohaterów, silnie obecnych w samej fabule bądź w podtekście. Napędzane zaś były przede wszystkim kryminalnymi zagadkami, w których często ważniejsza od tożsamości była motywacja mordercy.
Po więcej informacji odsyłam do tekstu kolegi, sam zachęcam zaś do rozpoczęcia przygody z tym specyficznym typem thrillera, najlepiej od „zwierzęcej” trylogii Daria Argento, powolnego, acz wizualnie uderzającego Sei donne per l’assassino (lepiej znanego ze swojego angielskiego tytułu, Blood and Black Lace) w reżyserii Maria Bavy, surrealnego koszmaru, jakim jest Dom śmiejących się okien Pupiego Avatiego, oraz Siedmiu czarnych nut Lucia Fulciego, które zahaczają nieco o fantastykę. Za najdoskonalsze dzieło tego typu kina powszechnie i całkowicie zasłużenie uważana jest Głęboka czerwień wspomnianego już Argento – giallo spełnione, w którym reżyserska maestria Włocha osiąga punkt szczytowy, a kryminalna fabuła zostaje uzupełniona o prawdziwie szokującą, ale też ekscytującą stylistyczną brawurę.
Pozornie jest to bardzo klasyczna detektywistyczna opowieść – kiedy niemiecka jasnowidz zostaje brutalnie zamordowana w swoim mieszkaniu w Rzymie, sprawę jej śmierci stara się rozwiązać jedyny świadek, angielski pianista Marcus Daly. Przekonany, że na miejscu zbrodni widział kluczowy szczegół, którego nie potrafi sobie jednak przypomnieć, szybko staje się celem zamaskowanego szaleńca. Muzyka gra David Hemmings, ten sam, który dekadę wcześniej wystąpił w słynnym Powiększeniu Michelangelo Antonioniego. Zdarza się, że Głęboką czerwień porównuje się do arcydzieła ery swingującego Londynu, gdyż w obu filmach główny bohater, choć naoczny świadek pewnego wydarzenia, nie jest w stanie orzec, co tak naprawdę widział. Zarówno u Antonioniego, jak i Argento postać Hemmingsa siłuje się z ograniczeniami własnej percepcji.
Motyw ten jest zresztą bardzo częsty w filmach tego drugiego reżysera, począwszy od jego debiutu, Ptaka o kryształowym upierzeniu. Służy nie tylko zawiązaniu akcji, ale również wprowadza element gry z widzem, przed którym Argento nic nie ukrywa. Włoch nierzadko igrał z ogniem, ukazując już na początku filmu element, który – właściwie odczytany – dawał gotowe rozwiązanie, raz z lepszym (wspomniany Ptak…), raz z gorszym skutkiem (przerażająco nieudana Trauma), ale to właśnie w Głębokiej czerwieni jego zuchwałość prowadzi do największej rewelacji. Gdyby jednak ów film miał pochwalić się jedynie zręczną sztuczką narracyjną, zginąłby w zalewie innych dzieł giallo. Wielkością Argento jest to, że u niego niemal każda scena potraktowana jest jak kluczowa dla całej fabuły i jednocześnie każda z nich przez swą formę przekazuje (bądź sugeruje) całkiem inne znaczenie.
Już sam prolog stanowi dla widza zagadkę. W pierwszej scenie widzimy świątecznie urządzony pokój, choinkę, prezenty, a na ścianie cień brutalnego ataku. Morderca dźga nożem swoją ofiarę, a chwilę po tym, jak zakrwawione narzędzie zbrodni zostaje rzucone na podłogę, w kadrze pojawią się ubrane w staromodne buty i długie biały skarpety nogi, chłopca lub dziewczynki. Wraz z lecącą w tle dziecięcą piosenką obraz ten budzi uzasadnione obawy, wprowadzając jeszcze nieświadomego widza w świat makabrycznej i sadystycznej wyobraźni, pytań o seksualność, rozróżnienie na kata i ofiarę, w końcu przenikanie się infantylnej wrażliwości z projekcją chorego umysłu dorosłego. Kilkakrotnie oglądamy później, jak kamera Luigiego Kuveillera sunie po czarnym płótnie, na którym rozstawione są najróżniejsze przedmioty – lalki dziecka i diabła, kołyska, szklane kulki, dwa noże. Czy uzyskujemy w ten sposób wgląd w psychikę mordercy, sięgamy do miejsca, w które wraca, gdy myśli o popełnieniu kolejnego ohydnego czynu? A może jest to prawdziwa wystawa pamiątek mających niemal sakralną dla szaleńca wartość? Świętości jest w filmie niewiele, ale Argento kładzie szczególny nacisk na te odrealnione wręcz ujęcia, powiększając niewielkie przedmioty, aby urosły do rangi relikwii.
Skoro zaś przy odejściu od realizmu jesteśmy, w tym również tkwi sukces Głębokiej czerwieni, niemal bezwiednie łączącej racjonalność i irracjonalność, co w konsekwencji prowadzi do niepewności o fantastycznym wręcz kolorycie. Śledztwo Marcusa (a wkrótce i, granej przez Darię Nicolodi, Gianny Brezzi, młodej reporterki, której bardziej chyba zależy na udowodnieniu swojej wyższości nad muzykiem niż rozwiązaniu sprawy) jest logiczne i poukładane, podobnie działania mordercy, skutecznie eliminującego osoby mogące zidentyfikować go lub ją. Ale jeśli przyjrzeć się scenom mordów lub poprzedzającym je wprowadzeniom, da się wyłowić w nich elementy niepasujące do realistycznie przedstawionej reszty.
Niedoszły atak na muzyka zapowiada rysujący się w jego mieszkaniu cień mordercy – po tempie i kierunku ruchu zarysu postaci wydaje się, że napastnik powinien błyskawicznie wedrzeć się do pokoju, w którym ukrywa się Marcus, ale tak się ostatecznie nie dzieje. W innej scenie mechaniczna lalka napędza stracha jednemu z bohaterów – zabawka ma upiorny wyraz twarzy i samoczynnie kroczy ku przerażonemu mężczyźnie, ale najbardziej niezwykłe jest samo jej pojawienie się w fabule, szokujące oraz wybijające z rytmu. Również zachowanie niektórych postaci bywa frustrujące, jak wtedy gdy zamknięta we własnym domu kobieta nie może się zdecydować, uciec czy zostać, gdy otrzymuje oczywiste sygnały o obecności kogoś obcego w środku. To wszystko oraz elementy bardziej typowe dla horroru niż giallo, jak obecność medium, hipoteza o nawiedzonym domu, a nawet intensywność momentów ataku mordercy, sytuują Głęboką czerwień na styku realizmu i fantastyki – tę granicę reżyser przekroczy wraz z premierą jego następnego filmu, Suspirii.
Twórczość Argento pełna jest obrazów oraz całych sekwencji, które budzą podziw maestrią realizacji, przyprawiającą o ciarki fantasmagoryczną jakością oraz irracjonalnym lękiem, który wywołują. Skutkuje to łamiącym nasze mechanizmy obronne strachem, bez względu na brak logicznego uzasadnienia tych momentów. Horror nie jest jednak nauką ścisłą, a Włoch bardzo odważnie poczyna sobie, wcale nie każąc zawiesić nam niewiary, lecz dążąc do poddania się jego woli przez czysty terror. Jeśli ktoś będzie się opierał, szybko zacznie kręcić nosem na wszelkie absurdy fabuły, lecz fanów reżysera i otwartych na nowe doznania czeka prawdziwa uczta.
Doskonale pamiętam swój pierwszy seans Głębokiej czerwieni, jeszcze w wersji eksportowej, krótszej od oryginalnej o blisko 20 minut*. Znając już nazwisko Argento, ale żadnego z jego filmów, nie byłem przygotowany na szokujące swą agresywnością i dużym ładunkiem brutalności sceny ataków szaleńca ani na elegancję wykonania, na co zacząłem zwracać uwagę dopiero przy kolejnych powtórkach. Włoski reżyser udowodnił mi, że ewidentnie b-klasowy format można potraktować z najwyższym szacunkiem, jednocześnie zaspokajając swój apetyt na makabrę oraz okrucieństwo (znamienne, że gdy na ekranie ktoś jest zabijany, dłonie mordercy zawsze należą do Argento). W scenach śmierci reżyser próbuje przebić sam siebie – każdy kolejny zgon jest bardziej spektakularny od poprzedniego, a finałowa dekapitacja zachwyca swym przebiegiem i wykonaniem.
*Do dziś zresztą wolę tę krótszą edycję – jest lepiej skrojona jako dreszczowiec, pozbawiona wielu scen ukazujących relacje Marcusa i Gianny, ważnych dla całości ze względu na motyw wojny płci, który znajduje później swe przełożenie w głównym wątku, ale wyraźnie zwalniających tempo filmu. No i lepiej posłuchać Davida Hemmingsa w oryginale niż zdubbingowanego po włosku, a tylko taką ścieżkę dźwiękową oferuje dłuższa wersja.