search
REKLAMA
Nowe Horyzonty 2023

GEORGIE MA SIĘ DOBRZE. Kolorowe blokowiska [RECENZJA]

Dobrze, że takie filmy jak „Georgie…” istnieją – nawet jeżeli londyńskie blokowiska wydają się po nich bardziej kolorowe, niż są w rzeczywistości.

Janek Brzozowski

5 sierpnia 2023

REKLAMA

Życie nie rozpieszcza dwunastoletniej Georgie. Jedno z pierwszych ujęć filmu prezentuje nam dziewczynkę, która skrupulatnie skreśla na kartce kolejne etapy żałoby. Zaprzeczenie, złość, negocjacje, przygnębienie, akceptacja. Bohaterka straciła w ostatnim czasie matkę – swoją jedyną opiekunkę, a zarazem najbliższą przyjaciółkę. Teraz musi radzić sobie sama – to znaczy nie musi, ale ospali pracownicy opieki społecznej najlepszego wrażenia nie robią. Z braku laku Georgie postanawia więc zostać panią własnego losu, redukując swoją zależność od innych ludzi do absolutnego minimum. I wszystko zdaje się iść jak po maśle, aż do niespodziewanego powrotu ojca marnotrawnego.

Łatwo rozpoznać patronów debiutu pełnometrażowego Charlotte Regan: brylują wśród nich współcześni mistrzowie brytyjskiego kina społecznego. Ken Loach, Mike Leigh, Andrea Arnold – z kinem tej ostatniej Georgie… spowinowacona jest zdecydowanie najmocniej. Coming of age movie spotyka kiełkujące feministyczne spojrzenie, a matki i córki wypierają z kadru nieobecnych mężów i ojców. Ale do czasu. Gdy tata Georgie Jason (Harris Dickinson) przeskakuje przez płot domowego ogródka, życie bohaterki przewraca się do góry nogami. Ewolucji ulega w tym momencie również temat filmu. Do dramatu skoncentrowanego wokół przeżywania żałoby dołącza komediodramat polegający na ścieraniu się dwóch silnych indywidualności: ponadprzeciętnie dojrzałego dziecka i niedojrzałego, chłopięcego duchem rodzica.

Na oryginalność Regan nie sili się więc w kwestii tematycznej (powtarzające się w recenzjach porównania do Aftersun są na tej płaszczyźnie całkiem uzasadnione) – próbuje za to eksperymentować w warstwie formalnej. Stawia na dynamiczny storytelling, oddający niepokorną postawę głównej bohaterki. Kamera, prowadzona ręką Molly Manning Walker (reżyserki How to Have Sex), wykonuje liczne szwenki: raz obliczone na efekt komiczny, kiedy indziej podążające za rytmem rapowej ścieżki dźwiękowej. Znajomi Georgie z osiedla przełamują czwartą ścianę: zwracają się wprost do kamery, aby powiedzieć coś więcej o swoich relacjach z bohaterką i wprowadzić nas w świat przedstawiony. Do roli komentatorów ekranowych wydarzeń urastają natomiast… domowe pająki, uzbrojone w komiksowe dymki. Fikuśnym zabiegom narracyjnym nie sposób odmówić swego rodzaju uroku; i nawet jeżeli momentami wydają się one zbyt infantylne, sprzeczne z (neo)realistyczną treścią filmu, to apologeci stylu Regan z łatwością mogą skontrować taką opinię, argumentując, że to wszystko pochodna odgórnie narzuconej perspektywy dziecka.

Perspektywa dziecka

A perspektywa to co najmniej interesująca – przede wszystkim za sprawą konstrukcji pierwszoplanowej postaci. Georgie zbudowana jest na bazie dualizmów: napięcia pomiędzy tym, co zewnętrzne i wewnętrzne. Bohaterka skrzętnie buduje swój publiczny wizerunek, image twardej i zaradnej dziewczyny. Przypomina do pewnego stopnia dziecięcych protagonistów De Siki i Rosselliniego, zmuszonych do wejścia w przedwczesną dorosłość. Aby zapłacić miesięczny czynsz, Georgie trudni się kradzieżą rowerów („zawód” to zapewne nieprzypadkowy), a w celu uniknięcia konfrontacji z opieką społeczną wymyśla postać wujka, niejakiego Winstona Churchilla, którego istnienie uwiarygadnia, nagrywając telefonem wypowiedzi znajomego sklepikarza. Gdy nikt nie patrzy (poza nami oczywiście), dziewczynka odsłania swoje drugie oblicze. Ukryta w ciemnym zaułku ogląda filmiki, na których przekomarza się ze zmarłą matką. W zabezpieczonym kłódką pokoju buduje natomiast tajemniczą wieżę. Metaforyczna konstrukcja – sklecona z zużytych części po rowerach – ma zaprowadzić bohaterkę do „nieba”: nowego miejsca zamieszkania mamy. Drugie ze wspomnianych rozwiązań fabularnych, niegrzeszące subtelnością, może budzić pewne zastrzeżenia: ekstremalne napięcie pomiędzy racjonalną i irracjonalną stroną życia Georgie doprowadza do tego, że na wizerunku postaci zaczynają pojawiać się niepożądane rysy.

Sercem filmu pozostaje jednak relacja na linii ojciec–córka. Pojawienie się Harrisa Dickinsona wnosi do debiutu Regan całkowicie nową energię. Brytyjski aktor otrzymuje w Georgie… szerokie pole do popisu: tworzy postać czułego błazna, dojrzewającego do wzięcia odpowiedzialności nie tylko za nastoletnią córkę, ale również za własne życie. Wymyka się stereotypowi brytyjskiego blokersa, figury formatywnej dla wyspiarskiego kina społecznego – jest w nim głębia, wielowymiarowość, którą Dickinsonowi udało się wydobyć ze scenariusza. Razem z debiutującą Lolą Campbell aktor tworzy na ekranie emocjonalne perpetuum mobile. Chemia pomiędzy odtwórcami głównych ról jest niesamowita: daje filmowi drugi oddech, bezpowrotnie angażuje odbiorcę w seans. Gdyby nie ona zabawa w „dubbingowanie” przypadkowych osób na ulicy byłaby jedynie pomysłowym, ale średnio udanym gagiem, a kluczowa dla finału rozmowa nie doprowadzałaby widza na skraj wzruszenia – a doprowadza.

Choć niewiele na to początkowo wskazuje, Georgie… to koniec końców również feel good movie. Regan zdradza swoich neorealistycznych protoplastów i brytyjskich mistrzów na rzecz kina optymistycznego, obdarzonego niezaprzeczalną wartością terapeutyczną – realizowanego ku pokrzepieniu zatwardziałych, odbiorczych serc. Jasne, można zarzucać reżyserce naiwność i schematyczność, zgłaszać zażalenia dotyczące niekonsekwencji fabularnych i nietrafionych rozwiązań formalnych, a jednak: gdy bohaterowie odnajdują wreszcie wspólny język i zaczynają przypominać coś na kształt rodziny, trudno nie poczuć się chociaż odrobinę lepiej. Dobrze, że takie filmy jak Georgie… istnieją – nawet jeżeli londyńskie blokowiska wydają się po nich bardziej kolorowe, niż są w rzeczywistości.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA