search
REKLAMA
Recenzje

JAK ALEKSANDER WIELKI ZOSTAŁ BOGIEM, skoro według Netflixa podobno był gejem?

Nowe podejście do historii powinno być dla młodszego pokolenia interesujące.

Odys Korczyński

12 lutego 2024

REKLAMA

Kilka dni temu zobaczyłem nagłówek w sieci dumnie obwieszczający, że internauci – jak zawsze nie wiadomo jacy – protestują, bo Netflix nakręcił dokument o takiej ikonie jak Aleksander Wielki i zrobił z niego „GEJA”. Nagłówek ten wpisywał się w szerszy kontekst, który nazwać można „NIE OGLĄDAM NETFLIXA”. Chwalą się nim niektórzy, stosując wręcz jak słowny baner w Internecie, żeby zaakcentować, że platforma ta psuje tzw. dobre kino, a oni przynależą do jakiejś bardziej sformalizowanej mentalnie grupy, stojącej na straży jakości światowej kinematografii. Każde jednak uogólnienie zawiera błąd logiczny we wnioskowaniu – wynika on z jednostkowej oceny uzasadniającej ogólną regułę. Posiadając więc wykształcenie klasyczne, z ciekawości więc stwierdziłem, że jednak zaglądnę do tego „znienawidzonego” Netflixa i zobaczę jako miłośnik historii starożytnej, co się z tym Aleksandrem Wielkim faktycznie stało. Czułem, że nie jest tak źle, a wielki Macedończyk raczej nie przewraca się w zaginionym grobie, i chociaż nie jestem miłośnikiem fabularyzowanych dokumentów historycznych, wciągnąłem się w tę historię od czasów szkolnych jakby na nowo. I, o dziwo, ona nie jest w ogóle o gejach, tylko o wielkim, skomplikowanym charakterologicznie wodzu, którego wizja państwa odcisnęła piętno na całym świecie. Gdyby tak twórcy jeszcze bardziej zadbali o detale historyczne, byłby to wspaniały materiał do wyświetlania w szkole, a tak wymaga jednak komentarza kogoś, kto specjalizuje się w recepcji współczesnej tamtych czasów.

Nauczanie historii nie jest proste – trzeba mieć ogromny talent w wymyśleniu takiego sposobu przekazania informacji o dawnych dziejach, żeby odbiorca poczuł się nimi poruszony, żeby zrozumiał, że owe niegdysiejsze wydarzenia mają wpływ również na niego dzisiaj. Włączyłem więc pierwszy odcinek serialu Jak Aleksander Wielki został bogiem i po chwili sięgnąłem na tę półkę w swojej biblioteczce, na której stoją książki raczej z rzadka wyciągane – stare  wydawać by się mogło, niepotrzebne, trzymane wyłącznie z sentymentu. Znalazłem tak podręcznik do historii starożytnej autorstwa Julii Tazbirowej i Ewy Wipszyckiej, z którego uczyłem się w szkole średniej. Kosztował obłędne 40 000 złotych. Przekartkowałem go, żeby znaleźć rozdział o Aleksandrze Wielkim – nie było to proste, bo kartki wypadają. I zdziwiłem się, że są to strony od 129 do 134. Zapamiętałem ze szkoły, że było ich więcej, ale to pewnie mylne wrażenie, teraz już wiem, czym spowodowane. A więc przeczytałem te kilka stron – straszna nuda. Teraz, po seansie już wiem, że nuda z grubsza się zgadza, jeśli chodzi o fakty, a nawet dokument Netflixa jest o wiele bardziej szczegółowy, chociaż nieidealny (brak oblężenia Teb). Wiele pominięto, trochę podrasowano sensacyjnie niektóre fakty, przez co zmieniła się na bardziej osobistą motywacja Aleksandra do zaatakowania Persji, no i te dywizje, bataliony i generałowie nieprzyjemnie zgrzytają, bo to przecież nie te czasy. Produkcja jednak nie posiada ambicji, żeby odkrywać jakieś nowości na temat Aleksandra Wielkiego – ten, kto nie spał na lekcjach historii, musi to wiedzieć. Jest jednak między tymi przekazami istotna różnica, która ma kolosalne znaczenie pedagogiczne. Netflix raczej zachęca do zapoznania się z tą postacią. Fascynacja ta w naturalny sposób powinna zaprowadzić do biografii Aleksandra pióra Petera Greena, a i kilku innych ciekawych pozycji. To są jednak kolejne szczeble. Najpierw trzeba tej początkowej chęci, chociaż w ramach terminologii paranaukowej wolę nazywać ją intelektualną chucią.

Miałem to szczęście mieć w liceum dwójkę znakomitych pedagogów od historii, którzy w przeciwieństwie do znalezionego przeze mnie podręcznika, potrafili snuć opowieść. Podobnie było z nauczycielami fizyki i chemii. Wiem jednak, że nie wszyscy uczniowie to szczęście mieli i mają dzisiaj. Dlatego tak ważne są filmy edukacyjne, m.in. historyczne opowiadające przeszłość w plastyczny sposób, podstawiając pod opisy słowne wizualizacje, które nie są zrobione jak np. polskie tandetne paradokumenty, lecz ogląda się je jak dobry film. Tak właśnie jest zrobiony dokument Netflixa o Aleksandrze Wielkim. Dzięki niemu ta postać żyje, a odbiorca poznaje nie tylko szczegółowe fakty historyczne oraz proces ich wzajemnego przechodzenia w siebie, tworzący właśnie to, co nazywamy historią, ale ludzi, którzy kryją się za faktami, wraz z ich osobowościami, emocjami, wątpliwościami, bo niewątpliwie je mieli, skoro współtworzyli takie wydarzenia. Taki model poznawania historii daje szansę, że ktoś faktycznie się w niej zakocha, a nie tylko nauczy na pamięć kilku dat, zakuje mdłe opisy faktów, zaliczy sprawdzian i po tygodniu już o wszystkim zapomni. Znajomość historii to podstawa naszej tożsamości. Od wieków tyrani niszczą ludzką wolność, odbierając członkom społeczności, którą chcą podbić, szansę na zaznajomienie się i zrozumienie przeszłości, zarówno dziejów lokalnych, jak i globalnych. Inicjatywa Netflixa, jak i innych film producenckich, żeby nadawać fabularne oblicze najważniejszym faktom z naszej przeszłości, zwłaszcza tym, które wydarzyły się w czasach, gdy nie było jeszcze żadnych rejestrujących obraz i dźwięk mediów, jest zawsze bardzo potrzebna.

Podróż Aleksandra Wielkiego do władzy, jakże krótka, ale gwałtowna, gościła już na ekranach, i to wielkich. Film o nim nakręcił już Oliver Stone. Całkiem nieźle mu się to udało, ale to była rozrywka, a nie dokument. Teraz Netflix poszedł dalej. Zaprezentował fabularyzowany dokument historyczny, zrobiony na zasadzie opowieści, którą snuje kapłanka Amona ze świątyni Siwy, gdzie udał się Aleksander, żeby ostatecznie upewnić się o swoim boskim pochodzeniu. Opowiada ona historię syna wracającego z wygnania do ojca, który w niego nie wierzy, ale ojciec nieoczekiwanie umiera, a syn musi zostać królem. Nie spodziewa się jednak, że rola króla w jego przypadku będzie rolą Boga ówczesnego świata. Tak zaczyna się historia Aleksandra (Buck Braithwaite), wciągająca jak najlepszy film sensacyjny, ze sprawnie zaplanowanym suspensem, zrealizowana z rozmachem, chociaż nie bez potknięć, co widać zwłaszcza w ograniczonych planach zdjęciowych Babilonu, gdy Dariusz III (Mido Hamada) wydaje polecenia swoim „generałom” i doradcom. Muzyka również nie jest najwyższych lotów – można odnieść niekiedy wrażenie, że kupiono ją na stocku. Ale z drugiej strony to przecież dokument historyczny, a swoje zadanie pedagogiczne spełnia znakomicie – wciąga, nadaje suchym faktom spersonifikowany sens, a Aleksander nareszcie pozostaje w naszej wyobraźni w sposób, który zachęca nas do poznania historii tamtych czasów dokładniej, niż chciano nam to mechanicznie i bez polotu wpoić w szkole. Sprytnie także rozegrano odniesienie do dzisiejszej Aleksandrii i poszukiwania grobowca władcy przez zespół archeologów pod przewodnictwem dr Pepi Papakosty.

Co zaś do domniemanej orientacji homoseksualnej Aleksandra, a może lepiej powiedzieć, jego niebinarności. Dokument wcale się na tym nie skupia. Drobna wzmianka relacji z Hefajstionem jest w 1. i 6. odcinku. Więcej o seksualności władcy możemy się dowiedzieć z pism Kwintusa Kurcjusza Rufusa oraz Plutarcha. Aleksander miał wiele twarzy, również seksualnych, a sprowadzenie jego postaci do bycia gejem i na tej podstawie wystawienie negatywnej oceny całemu dokumentowi, żeby pośrednio udowodnić swoją niechęć do Netflixa, jest wyrazem bardzo skrótowego, ograniczonego osądu. A nawet gdybyśmy dysponowali jakimś naprawdę niezbitym dowodem na określoną nieheteronormatywną orientację seksualną Aleksandra, czy mogłoby w sieci paść innej natury pytanie? Jak to się mogło stać, że w ogóle taki typ mógł być uważany za Boga? Czy orientacja mu w tym pomogła? Czy jest to powiązane, i to nie tylko w czasach starożytnych? Może kiedyś będę miał jeszcze szansę poruszyć ten temat w ramach opowieści o filmach.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA