EGZORCYZMY DOROTHY MILLS. Manifestacja zmarnowanej szansy

Paradoksalnie, jakkolwiek egzotyczna, panorama charakterów wydaje się bardzo swojska. Pomimo że narysowana przesadnie grubą kreską, odnajdziemy w niej naszego sąsiada zza płota, którego ciasnota umysłowa jest nie tyle śmieszna, co groźna.
Podobne wpisy
Leżący został już skopany, pomóżmy teraz mu się podnieść, choć na moment. Dzięki Agnes Merlet świat filmu wzbogacił się o kolejną utalentowaną aktorkę – odtwórczynię tytułowej roli, debiutantkę Jenn Murray. Dziewczyna znakomicie radzi sobie z niełatwą przecież rolą, przeobrażając się z kilkuletniego dziecka w nastoletnią, zbuntowaną pannę, by chwilę później rzucać bluzgami jako Duncan, przywódca lokalnej bandy. Oddać trzeba także honor autorce filmu za całkiem udany, choć nieco opatrzony, obraz zamkniętej małej społeczności, której mieszkańcy kiszą się we własnym sosie, a miejscowy pastor jest burmistrzem, nauczycielem i kapłanem w jednej osobie. Paradoksalnie, jakkolwiek egzotyczna, panorama charakterów wydaje się bardzo swojska. Pomimo że narysowana przesadnie grubą kreską, odnajdziemy w niej naszego sąsiada zza płota, którego ciasnota umysłowa jest nie tyle śmieszna, co groźna. Pani psycholog ma dużo problemów, by przebić się przez grubą bańkę, w której żyją mieszkańcy, jest to przysłowiowe walenie głową w mur i naprawdę szkoda, że zmagania głównej bohaterki nie są nawet w połowie tak emocjonujące, jak mogłyby być. Skoro zabraliśmy za szukanie plusów Egzorcyzmów Dorothy Mills, przyjrzyjmy się raz jeszcze zdyskredytowanej wcześniej scenie końcowej. Przy dużej odrobinie (sic!) dobrej woli znajdziemy tam trawestację sceny z szekspirowskiego „Makbeta”, gdzie tytułowy król widzi swoje wyrzuty sumienia w postaci zabitego przezeń przyjaciela, Banka. Jest to zabieg udany, lecz trzeba powtórzyć, niefilmowy, być może teatralny, na ekranie nie wykorzystuje swojego potencjału intelektualnego i emocjonalnego, ginąc w monotonii i marazmie pozostałej części dzieła Merlet.
Manifestacja zmarnowanej szansy, tak można określić Egzorcyzmy Dorothy Mills. Pomimo prób podniesienia leżącej w irlandzkim błocku produkcji, nie udaje się postawić jej w pionie, pada z chlupotem na kolana. Chwiejnie przechyla się z boku na bok, licząc, że nie uśpi nas hipnotyzująca moc tego ruchu. Nadzieja płonna, lecz nie pozostaje nic innego, jak tylko wierzyć, że każda potwora znajdzie swojego amatora.
Tekst z archiwum film.org.pl (07.11.2009).