DRUGA POŁOWA. Miłość jest jedna, a połowy są dwie
Wielka miłość w obliczu niechęci zakompleksionego rodzica, wielkie oczekiwania w narodowym sporcie nieustannego niedosytu, a to wszystko na pierwszych stronach niesprzyjającego tabloidu szukającego kontrowersji i monetyzującego nienawiść oraz niepowodzenia. Jeśli to krótkie podsumowanie najnowszego filmu Łukasza Wiśniewskiego zabrzmiało choć trochę obiecująco, radzę ostudzić entuzjazm. Emocjonalna przeprawa przez Drugą połowę przypomina bowiem zmagania polskiej reprezentacji z pamiętnego mundialu w Korei, czyli szybkiej przebieżki od nieskrywanego podekscytowania do okraszonego męką oczekiwania, aż wreszcie się to skończy i będzie można w spokoju wrócić do domu.
W Drugiej połowie bardzo wyraźnie odbija się serialowo-telewizyjny rodowód twórców. Film gęstnieje od natłoku wątków i bohaterów, których charakter determinowany jest przeważnie pojedynczą cechą, sytuacje konfliktowe stanowią zbyt oczywisty pretekst do pchania fabuły do przodu, a soundtrack składa się z zapętlonego w przeróżnych filmowych momentach jednego jedynego muzycznego motywu (bez zaskoczeń, nie mogło to być nic innego niż smutne melancholijne pianinko). To właśnie ta niemożność dopasowania koncepcji do formatu stanowi powód tak męczącego doświadczenia w zaledwie półtoragodzinnym filmie; struktura równoległego prowadzenia kilku/kilkunastu wątków w małej intensywności wydarzeń, sprawdzająca się tak dobrze w dowolnym telewizyjnym tasiemcu, tutaj już na półmetku łapie zadyszkę. Mamy tu więc kolejno: wątek trenera reprezentacji Polski mierzącego się z presją powszechnej krytyki jego pracy (Cezary Pazura); dziennikarza stojącego na czele tej krytyki (Jacek Feliks Knap) zakochującego się w córce tegoż trenera (Marianna Zydek); złego prezesa sportowego magazynu (Andrzej Grabowski); ambitnego, ale zapatrzonego w siebie młodego reprezentanta kraju (Maciej Musiał); w końcu klasistowski wątek domu dziecka, wprost zrównujący życiowe szczęście z zasobnością portfela i twarzą na afiszach. A to tylko te główne spośród nich, bo Druga połowa buduje swój komercyjny pomysł na angażowaniu popularnych ludzi kultury i sportu do pretekstowych wątków trzecioplanowych, liczbą małych i dużych historyjek przekraczając sumę piłkarzy na Stadionie Narodowym.
Przeniesienie generycznego rom-comu w rejony świata narodowego futbolu jest jednak, co by nie mówić, świetnym ruchem marketingowym. Miłość i piłka zdają się przecież tworzyć połączenie totalne w rozumieniu potencjalnego komercyjnego sukcesu obrazu, łącząc tak często zdywersyfikowane w kwestii doboru kinowego repertuaru stereotypowe filmowe ciągoty męskie i kobiece. Ta kalkulacja tworzyć jednak będzie główny obszar krytyki dzieła Łukasza Wiśniewskiego, filmu tak bezpardonowo rozglądającego się za zwiększeniem finansowych wpływów, że aż gubiącego sprzed oczu jakąkolwiek fabularną osobowość. Apogeum cynizmu Druga połowa osiąga w pełni w pobocznym wątku zmarnowanego weltschmerzem bezdomnego (Leszek Lichota), któremu odnaleziony kupon Lotto gwarantuje życiową przemianę – w filmowym epilogu widzimy go już jako przystojnego biznesmena w sportowym samochodzie w towarzystwie młodej modelki. Ten wątek, obejmujący scenariuszowo trzy sceny i kilka minut czasu ekranowego, w żaden sposób nie komponuje się z piłkarsko-romantycznymi wydarzeniami, zostając dopisanym na potrzeby komercyjnej sponsoringowej umowy. Takich momentów jest w filmie znacznie więcej; a to Grzegorz Krychowiak przyjmuje niepokornego piłkarza w swoim salonie mody męskiej, a to grupka polskich kibiców zatrzymuje się na stacji paliw Lotos, by raczyć się pysznymi hot-dogami i kawą.
Podobne wpisy
To właśnie wzrok utkwiony w zarobek tłumaczy reakcyjność i odwrócony porządek Drugiej połowy. Dla filmowych producentów liczą się raczej gwarantujące wpływy lokacje niż to, co ma się w nich dziać, a przyciągające przed ekrany okołopiłkarskie osobowości bardziej niż ich faktyczna fabularna rola. Swoje epizody zaliczają tu Michał Pol, Robert Podoliński, Sebastian Mila czy Dariusz Szpakowski, ale nie da się nie odnieść wrażenia, jakoby ich obecność wyliczona była na rozpraszanie i odciąganie od miałkości filmowych wydarzeń. Ta reakcyjność bierze się jednak wprost z twórczej idei za Drugą połową stojącej; historia szeroko krytykowanego trenera reprezentacji Polski, wchodzącego w otwarte spory i polemiki z mediami wprost czerpie w końcu z niespektakularnej kariery Jerzego Brzęczka i na tej kontrowersji stara się wyraźnie wypłynąć w odbiorczej świadomości. Podobieństwa kończą się jednak jedynie na początkowej koncepcji, cukierkowy świat małych konfliktów w wielkich apartamentach romantycznie prowadzić musi przecież do obowiązkowego happy endu. Te idiotyczne, przeważnie rozwiązywane za sprawą krótkiej rozmowy, ale jakże dotkliwe dla naszych bohaterów problemy i spory trafnie zresztą dopełniają świata spod znaku odtłuszczonego latte kupionego za 32 złote w kolejnej reklamującej się na filmowych kadrach knajpce. Całkowite odklejenie sumuje moment, w którym wracająca właśnie ze swojej bielańskiej rezydencji córka trenera zrównuje swoją życiową sytuację z chłopcem z domu dziecka na wspólnym im gruncie utraty rodzica. Scena okraszona smutnymi melodyjnymi tonami, w zamyśle pogłębiająca portret bohaterki, nieświadomie wyciąga na wierzch zerowe pokłady wrażliwości społecznej klasy wyższej i reżyserskie instrumentalne traktowanie ludzi dotkniętych tragedią, robiąc z Drugiej połowy rzecz trwale zakotwiczoną w wariacji na temat rzeczywistości spod znaku TVN-owskiego uwielbienia blichtru korpoświata. Temu całkowitemu odrealnieniu nie pomaga dodatkowo wątek dziennikarski, w zamyśle humorystycznie podający w wątpliwość współczesną etykę pióra, finalnie jednak rysujący świat prasowy jako żywiącą się niepowodzeniami machinę. Obraz ordynarnego, buraczanego dyrektora gazety sportowej, robiącego wszystko, co w jego mocy, by polska reprezentacja jak najmocniej upokorzyła się w każdej kolejnej piłkarskiej potyczce, rozbija doszczętnie sufit filmowego absurdu, sugerując jakiś rodzaj krytycznej autoterapii samego twórcy.
„Bo jak powszechnie wiadomo, w piłce, jak i w miłości, najbardziej liczy się druga połowa” – monologuje w zamykającej film scenie Dariusz Szpakowski, a kamera powoli okala klimatycznie migający bielą i czerwienią Stadion Narodowy. Trudno wobec tego nie pokusić się o ironiczne wtrącenie, że priorytety twórców odbiegają jednak od romantycznych refleksji komentatora, a waga dowolnej połowy przyćmiona jest dla nich logiem sponsora na piłkarskiej koszulce. Miło przez chwilę uwierzyć w szczerość sportowo-miłosnych uczuć, symptomatyczne jednak pozostaje towarzyszące przez cały filmowy metraż uczucie, że wizja romantycznej, niewykalkulowanej piłki nożnej to jedynie element zupełnie nieromantycznego, wykalkulowanego biznesu kinowej rozrywki.