search
REKLAMA
Recenzje

DOBRY PIESEK. Koszmar furrasa [RECENZJA]

„Dobry piesek” może prześlizguje się nieco po warstwie psychologicznej, jednak buduje u widza ogromny dyskomfort i zostawia ślad w głowie.

Marcin Kończewski

29 października 2023

REKLAMA

Dzięki dystrybutorowi Velvet Spoon od dziś w niektórych kinach można obejrzeć naprawdę intrygująco porąbany norweski horror/thriller Dobry piesek. To film… inny niż wszystkie. Serio. Nie jest może krwawym straszakiem, tylko zawieszonym gdzieś między dziwną przypowieścią o czerwonym kapturku a filmami Quentina Dupieux eksperymentem i komentarzem do kontrowersyjnego fetyszu. Może i Viljar Bøe prześlizguje się nieco po warstwie psychologicznej, a fabularnie nie wykorzystuje całkowicie psychodelicznego potencjału, jaki drzemie w Dobrym piesku, jednak jedno robi naprawdę dobrze – sprawia, że jego film zostaje w głowie. Zostawia przy tym widza w głębokim poczuciu dyskomfortu.

Cóż, sam opis tej produkcji dużo już mówi. Christian to na pierwszy rzut oka idealny kandydat na chłopaka albo nawet na męża – młody i przystojny multimilioner, który dba o tężyznę fizyczną, liczy kalorie, jest uroczo nieśmiały. Ten przemiły, nieco wycofany społecznie gość szuka swojej miłości na Tinderze. Tak poznaje młodą, nieco roztrzepaną i chaotyczną studentkę Sigrid. Facet robi na niej dobre wrażenie. Kupuje jej zaufanie. Debiutujący reżyser Viljar Bøe naprawdę sprawnie  buduje relację Christiana i Sigrid niczym w komedii romantycznej. Milionerowi udaje się dziewczynę zaprosić do domu. Tam okazuje się, że mężczyzna też kocha pieski. Opiekuje się bowiem swoim pupilem, Frankiem. No, ideał!  I tutaj zapala się czerwona lampka, bo Frank… nie jest zwykłym psem, tylko dorosłym facetem przebranym w kostium psa, a przemiły Christian traktuje go jak zwierzę. I to jest punkt wyjścia do dziania się rzeczy… dziwnych i niepokojących.

Film Viljara Bøe podchodzi do konwencji typowego horroru czy też thrillera w inny sposób. Próbuje nas na początku zwieść i mamić obrazkami rodem z filmu romantycznego. Buduje przy tym surowy, niepokojący klimat. Wizualnie to typowo norweski thriller podsycany pozbawionymi ciepła, chłodnymi kadrami. Najbardziej uderzające i wybijające z komfortu jest budowane napięcie zestawione z romantycznym wątkiem. Otrzymujemy je w spojrzeniach, małych gestach, na poziomie dialogów i wspomnianego klimatu. Do pewnego momentu możemy czuć się zmieszani, bo nie do końca wiemy, dokąd zmierza całość. Zwłaszcza że od pierwszej sceny mamy świadomość tego, że Christian trzyma w domu mężczyznę przebranego za psa. Wiemy, że coś się tu nie zgadza. Pytanie jednak: co? Wtedy zaczyna się najciekawsze – jako odbiorcy sami zaczynamy sobie udzielać odpowiedzi, snuć domysły, wchodzić w psychikę postaci, racjonalizować. To jest chyba największy sukces Viljara Bøe. Co ciekawe, początkowo wyjaśnienia Christiana mają swój… sens. Zwłaszcza w perspektywie zaskoczenia i początkowego strachu Sigrid wobec BARDZO nietypowej sytuacji. Młody milioner w momentach, kiedy w standardowym horrorze powinien zaatakować, nie robi tego. Wręcz na odwrót – wydaje się nieopresyjny, tajemniczy, ale jednak miły, uprzejmy. I tu następuje kolejne zaskoczenie – jako widzowie czujemy nieustannie dyskomfort, poczucie patologii, ale w pewnym momencie… zaczynamy się z sytuacją oswajać. Niepokój wzbudza tylko spojrzenie Franka. Jest w nim coś wytrącającego ze spokoju i rozbijającego poczucie bezpieczeństwa. Dlatego to, co się dzieje mniej więcej od połowy tego bardzo krótkiego filmu, potrafi zaskoczyć. Czy wyczerpuje potencjał? Cóż, z tym nieco gorzej. Dostajemy kilka razy obuchem w łeb, zostajemy wytrąceni z równowagi, niemniej trudno nie dostrzec, że sprawny scenarzysta, z nieco większym zacięciem, mógłby z tej historii wycisnąć więcej. Zwłaszcza na poziomie analizy psychologicznej. Doceniam to, że sporo pozostawia się tu niedomówień, tajemnic. Niemniej apetyt został rozbudzony dosyć mocno, a śrubę dokręcono tylko do połowy.

Może i nie ma w Dobrym piesku straszaków, jakichś przerażających scen z rozlewem krwi, a fabularnie dałoby się z tej historii wycisnąć nieco więcej, niemniej dawno przez cały seans nie czułem takiego… dyskomfortu i niepokoju. Warto dać mu szansę, zabrać na spacerek, aby sobie trochę popsuć mózg.

Na koniec czas na nietypową ciekawostkę, na którą się natknąłem na fanpejdżu Ryjówka – Blog Wszechkulturowy. Bardzo możliwe, że do stworzenia filmu twórców mogła zainspirować historia Toco – Japończyka, który stał się hitem internetu, bo postanowił spełnić swoje marzenie i… stać się psem. Konkretnie owczarkiem szkockim (Collie). Osiągnął je kosztem 2 milionów jenów, czyli około 55 tysięcy złotych, które zainwestował w kostium firmy Zeppet, robiącej takowe na poczet np. reklam. Efekty możecie zobaczyć na zdjęciach powyżej. Różnica między Frankiem a Toco polega na tym, że Japończyk zakłada swój strój raz w tygodniu i niekoniecznie chce być psem w pełnym wymiarze dobowym. To mu wystarczy do szczęścia. Chociaż i ta różnica nie jest tak… oczywista, o czym przekonacie się, oglądając Dobrego pieska. Tylko, błagam, na poziomie kulturowego doświadczenia nastawcie się na coś bardzo dziwnego.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA