search
REKLAMA
Czarno na białym

DOBRY NIEMIEC

Jacek Lubiński

20 października 2017

REKLAMA

Pomimo użycia starodawnych technik i narzędzi, pozostaje więc nadal trochę za bardzo wymuskanym reprezentantem współczesności. Ale też i trudno, żeby było inaczej, skoro całość oparto nie na znalezionym przypadkiem gdzieś w magazynie scenariuszu sprzed lat, lecz na XXI-wiecznej powieści Josepha Kanona o tym samym tytule (ponoć znacznie lepszej, niż gotowy materiał filmowy). Punkt wyjścia potrafi więc zaciekawić, a dzięki wprawnej realizacji nawet wciągnąć, jednak ten początkowy czar dość szybko pryska. Pozornie zagmatwana, w miarę solidna intryga z obowiązkową polityką w tle, okazuje się łatwa do przewidzenia, a mozolnie budowana dramaturgia niespecjalnie emocjonuje.

Scenariusz Paula Attanasio jest całkiem niezły, niemniej zabrakło w nim duszy. A twórcy nie potrafili bardziej zaufać widzowi, kolejne rewelacje wykładając mu niekiedy wręcz łopatą. Te wyjaśnienia w dodatku jedynie tylko komplikują odbiór, sprawiając na przykład, że bohater Clooneya – grany przez niego zresztą i tak trochę od niechcenia, chociaż aktor bez problemu nadrabia prezencją – jawi się jako niezbyt rozgarnięty, mocno naiwny gość. Jedne wątki wrzucane są do historii na zasadzie wygodnych rozwiązań, podczas gdy inne nie potrafią w ogóle wybrzmieć (casus na przykład totalnie obojętnego, a przecież w założeniu przejmującego zakończenia, w którym poznajemy całą, niewygodną prawdę).

Steven Soderbergh – odpowiedzialny również za piękne zdjęcia i dobry montaż (stworzone kolejno pod pseudonimami Peter Andrews i Mary Ann Bernard) – ma w dodatku problem z utrzymaniem poziomu swojego dzieła. To miejscami bezbłędnie trzyma w napięciu i ma niezłe tempo, to innym razem bywa zatrważająco płaskie, za oczywiste, zbyt suche. Mimo krwi pozbawione mięsa – a mimo bluzgów, pazura. Za mało energiczne, za bardzo zachowawcze. Efektowne w formie, lecz nie efektywne w realizacji, ogółem nawet ciekawie uzupełnionej narracją trójki głównych gwiazd.

Jak nietrudno się domyśleć, z tegoż tria najlepiej wypada Blanchett, która wygrywa dla siebie praktycznie każdą scenę. To ona najmocniej przykuwa do ekranu, pozostając do końca najbardziej naturalnym elementem tej skrzętnie przygotowanej ułudy. Australijska róża potrafi w dodatku dorównać urokiem i wyraźnie unoszącym się w powietrzu erotyzmem swoim wielkim poprzedniczkom. W starciu z nią panowie obnażają tylko swoje warsztatowe braki – Clooney jedynie dobrze wygląda w mundurze (i to nawet wtedy, kiedy co chwila dostaje po pysku), a Tobey wyraźnie nie radzi sobie ze starą szkołą aktorstwa, jedynie w paru chwilach potrafiąc zgubić swoją pajęczą komiksowość. Szczęśliwie obu często ratuje solidny drugi plan (a w nim m.in. Beau Bridges, Robin Weigert czy Leland Orser).

A jednak, mimo całej powyższej litanii mankamentów, Dobry Niemiec potrafi się na kilku płaszczyznach obronić – nawet jeśli tylko w postaci jednorazowego seansu. To ambitna próba spojrzenia przez postać znienawidzonego wroga na Dobrego Amerykanina – działającego w imię wyższego dobra, gotowego na wszystko, samozwańczego namiestnika pokoju, który w starciu z prawdziwym zagrożeniem sili się na łatwe kompromisy, kupcząc życiem innych (czego dowodem chociażby pamiętne dla nas wyniki Poczdamskiego zjazdu).

Takim kompromisem jest poniekąd i film Soderbergha, który wziął na siebie ryzyko chwilowego wskrzeszenia trupa, jakby zapominając o zasadności stwierdzenia, że „takich filmów już się nie robi”…

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA