DNI GNIEWU
Co ważne, pomimo powyższej zabawy twórców materiałem, wyraźnej dawki nienachalnego humoru oraz potraktowanej na pół serio narracji, Dni gniewu nic nie tracą na swojej dramaturgii, pozostając miejscami naprawdę gorzkim kinem – nawet jeśli momentami niebezpiecznie bliskim parodii gatunku. Takowej się zresztą doczekały – i to od samego Lucia Fulciego, który w ponad dekadę później nakręcił Umierającego w ich butach (Sella d’argento, znane także pod tytułem Silver Saddle), również z Giuliano Gemmą w roli głównej (i pamiętnym Geoffreyem Lewisem na drugim planie).
Zwyczajowo doszło także do pocięcia oraz zdubbingowania filmu Valeriiego w innych krajach, co było procederem wręcz nagminnym nie tylko dla westernów, ale i większości (ko)produkcji włoskich tamtego okresu. Dlatego też dziś można natrafić na dwie jego kopie: oryginalną, trwającą blisko dwie godziny, oraz tak zwaną międzynarodową, która liczy sobie już zaledwie niespełna dziewięćdziesiąt minut. Co ciekawe, mimo krótszego czasu trwania zawiera ona jedną scenę nieobecną we włoskiej edycji. Nie zmienia to oczywiście faktu, że ostatecznie lepiej jest sięgnąć po tę pełniejszą wersję (dostępną również ze ścieżką dźwiękową w języku angielskim, nagraną częściowo przez tych samych aktorów).
Dla zmarłego w zeszłym roku Tonina Valeriiego Dni gniewu były dopiero drugim filmem w karierze – solidnej i trwającej dokładnie trzy dekady (reżyser odszedł na emeryturę w 1997 roku), ale ostatecznie niezbyt efektownej. Twórca ten pozostał wierny dzikiemu gatunkowi, kręcąc głównie westerny, jednak poza powstałym w sześć lat później Nazywam się Nobody żaden z nich nie okazał się znaczącym dziełem, które jakkolwiek zapisałoby się w annałach.
Także dla Lee Van Cleefa był to początek końca złotego okresu. Aktor o charakterystycznej sylwetce i niezapomnianej chrypce miał przed sobą co prawda jeszcze chociażby występy w roli słynnego Sabaty oraz w Wielkim pojedynku, jednak coraz częściej zaczął zatracać się w pozostawiających wiele do życzenia B-klasowych produkcjach, które mało kto chciał oglądać. I w takim też kinie, po drobnym epizodzie Boba Hauka u Johna Carpentera w kultowej Ucieczce z Nowego Jorku na początku lat 80., zniknął w końcu na dobre, zanim umarł na zawał serca w 1989 roku.
Z tej trójki jedynie Giuliano Gemma – który wkrótce jeszcze raz spotkał się z Valeriim na planie kolejnego westernu, Il prezzo del potere (co można tłumaczyć jako Cena władzy) – zaczął rozkwitać, ciesząc się niesłabnącą sławą i estymą niemal do samego końca (acz głównie w swojej ojczyźnie), aż do felernego wypadku samochodowego w 2013 roku.
Te historyczne naleciałości i inne ciekawostki to jednak tylko część wartości filmu, który z łatwością łączy w sobie czystą rozrywkę (niekiedy wręcz grzeszną), z poważniejszym, bywa, że wręcz bezlitosnym obliczem tej gałęzi dziesiątej muzy. To kino z jednej strony nieposiadające większych aspiracji, by nie napisać, że prostackie. A z drugiej tak bardzo życiowe, potrafiące, mimo wszystko, przemycić pod płaszczykiem sadystycznej frajdy pewne uniwersalne, dobre nie tylko dla rewolwerowców prawdy.
korekta: Kornelia Farynowska