CZARNY PIOTRUŚ. Wszyscy nasi klienci to potencjalni złodzieje
Czy wartością debiutu Formana jest jednak wyłącznie bycie antytezą socjalistycznej propagandy i odbijanie rzeczywistości bliskiej dla widza? Oczywiście nie, bo Czarny Piotruś to znakomity portret czechosłowackiego społeczeństwa składającego się głównie z dwóch grup – dorosłych, którym w panujących warunkach poststalinowskich całkiem wygodnie, oraz młodych odnajdujących się w rzeczywistości z niemałym trudem. Rzecz jasna Forman, jako wciąż młody człowiek, przygląda się ze szczególnym zainteresowaniem tym drugim. W jego filmie czechosłowacka młodzież przeżywa oczywiście wszystko to, co młody człowiek zwykł przeżywać, jak zakochanie czy pierwsza praca. Ważniejsze jest jednak to, że bohaterowie Czarnego Piotrusia to ludzie zagubieni. Totalny konformizm, który tak odpowiada ich rodzicom, nie jest satysfakcjonującym wyborem. A właściwie to wyboru wydaje się tu brakować, bo młodzi nie wiedzą, kim chcą być i jak znaleźć swoje miejsce w rzeczywistości, zaś porozumienie z dorosłymi nie jest szczególnie możliwe.
Obrazuje to wiele scen, których centralną postacią zwykle jest Petr, ale nie tylko. Tytułowy bohater wciąż musi wysłuchiwać marudzenia wyniosłego ojca (kapitalny Jan Vostrčil, często pojawiający się w dziełach czechosłowackiej Nowej Fali) zawiedzionego niezdecydowaniem i swoistym marazmem syna, skutecznie tłamszącego próby odnalezienia własnej drogi przez młodzieńca. Dosadniejszym przykładem jest jednak osobliwy znajomy Petra, młody murarz Cenda (kradnący każdą scenę Vladimír Pucholt). To chłopak niby pewny siebie i charyzmatyczny, ale wciąż próbujący udowodnić swoją wartość, pokazać, że jest kimś – przy każdej okazji domaga się bowiem tego, by wszyscy obserwowali jego poczynania i potwierdzali, że robi coś dobrze, niezależnie, czy chodzi o podrywanie dziewczyn, czy pracę na budowie. Młodzież chce iść własną drogą, ale nie w znaczeniu buntu, tylko stworzenia własnego sposobu na życie, który będzie akceptowany.
Ogromny sukces artystyczny Czarnego Piotrusia wynika też z innej interpretacji filmu, trudnej do przeoczenia dla świadomego widza. Niełatwe relacje młodych z dorosłymi to wyraźna alegoria działania państwa autorytarnego. Warto przyjrzeć się pierwszej pracy, której podejmuje się Petr. Chłopak zatrudnia się w sklepie spożywczym, a jego zadaniem jest baczne obserwowanie wszystkich poczynań klientów, na wypadek gdyby któryś z nich chciał coś ukraść. Jak mówi Petrowi właściciel sklepu: „Mamy całkowite zaufanie do naszych klientów… ale tak na sto procent to im nie wierzymy”. Wszystkim non stop patrzy się na ręce, a posadę protagonisty można odczytywać zarówno jako symbol obserwującego wszystko oka komunizmu, jak i samych zaszczutych obywateli Czechosłowacji, wśród których donoszenie na siebie nawzajem bynajmniej nie było niespotykanym ewenementem. Wątek sklepu pokazuje zresztą jeszcze jedno oblicze komunistycznej Czechosłowacji. Kiedy Petr zwraca uwagę kierownikowi sklepu, że jeden z klientów prawdopodobnie coś ukradł, ten podchodzi do delikwenta, a gdy okazuje się, że to serdeczny znajomy, przełożony spogląda na Petra z rozczarowaniem i kręci głową. Nierozumiejący zasad rządzących tą rzeczywistością chłopak poddaje się i nawet nie próbuje zatrzymać kobiety bezprawnie wynoszącej ze sklepu kilku paczek słodyczy. Przecież ona też może należeć do „równiejszych”.
Antytotalitarna interpretacja Czarnego Piotrusia ma swój wyraz również w licznych scenach w domu Petra, w których chłopak za każdym razem jest właściwie przesłuchiwany przez rodziców na temat najdrobniejszych szczegółów ze swojego życia. Ktoś powie: przecież to stereotypowy obraz rodzica, czyli władczego ojca i nadopiekuńczej matki. Z pozoru tak, ale w Czechosłowacji A.D. 1963 (a właściwie 1964, bo film miał premierę dopiero po roku) drugie dno było oczywiste. Gdzie byłeś? Z kim? Co dokładnie robiłeś i dlaczego? Odpowiadaj, jak cię pytają! To codzienność Petra, który chce tylko uciec z tej pułapki, ale ostatnia scena Czarnego Piotrusia sugeruje, że na ucieczkę nie ma co liczyć. Stopklatka zatrzymująca w pół słowa tyradę ojca, natychmiast przywodząca na myśl otwarte zakończenie 400 batów (1959) François Truffauta, to ślepy zaułek. Słowa wzburzonego taty nie dotrą do Petra, który nie ma szans się uwolnić.
To, co sprawia, że Czarnego Piotrusia nadal ogląda się po prostu znakomicie, to owa naturalność, której siła nie wyczerpuje się na walce o filmowy autentyzm w postaci niemalże dokumentalnej, obserwacyjnej formy. Wspaniała szczerość objawia się też w sympatycznych, nieco nieporadnych bohaterach, których zagubienie oraz usilne próby wyrwania się z tegoż wywołują uśmiech nie szyderstwa, a rozbawienia i zrozumienia. Czarny Piotruś i czechosłowacka Nowa Fala w ogóle nie mogłyby obyć się bez bezpretensjonalnego humoru – kino zyskiwało w końcu ludzką twarz znaną z lustra, a nie komunistycznego plakatu, na którym uśmiech wywoływały wyłącznie wyimaginowane sukcesy ludu pracującego.