CISZA. Popłuczyny po “Cichym miejscu”?
Świat pogrążył się w chaosie po ataku przerażających stworzeń. Wyczulone na dźwięk kreatury zabijają wszystkich, którzy zachowują się zbyt głośno. Szansę na przetrwanie mają zatem ci, którzy potrafią trwać w ciszy.
Brzmi znajomo?
W jednej ze scen Ciszy rozmawiająca przez Skype’a bohaterka jest pytana przez przebywającego po drugiej stronie ekranu chłopaka, czy aby na pewno znajduje się teraz w cichym miejscu. Nie wiem, czy umieszczenie w tej kwestii wyrażenia „ciche miejsce” było celowe, czy całkowicie przypadkowe, ale faktem jest, że twórcy – choćby nie wiem jak bardzo się starali – nie mogli uniknąć porównań do filmu Johna Krasinskiego. Cisza jest bowiem w dużym stopniu kalką hitu z 2018 roku, wyróżniającą się jedynie kilkoma niuansami. Jeśli przyjmiemy jednak, że już samo Ciche miejsce było filmem dalekim od doskonałości (zwłaszcza pod względem logiki wydarzeń) i zwyczajnie przereklamowanym, to jaki rachunek wystawia to jego gorszej kopii?
Nowy film platformy Netflix jest tworem nieudanym nie tylko dlatego, że powiela pomysły poprzedników. W mojej opinii nie ma nic złego w tym, że twórcy filmowi wykorzystują sprawdzone schematy fabularne i pomysły tematyczne do tego, by spróbować opowiedzieć nieco inaczej tę samą historię. Nikt przecież nie broni chadzać przetartymi szklakami. Praktyka to bowiem tak stara, jak stara jest sztuka. Problem pojawia się wówczas, gdy kopiujący autorzy nie mają wiele do dodania względem oryginału, bezmyślnie wykorzystują sprawdzony temat, by dać popis wyjątkowej niezdarności. A tak niestety dzieje się w przypadku Ciszy.
Patrząc na nazwisko reżysera, można się było takowej właśnie nieudolności spodziewać. John R. Leonetti to przykład twórcy, który znacznie lepiej radzi sobie jako operator niż reżyser. W swej karierze umiejętnie prowadził kamerę m.in. w horrorach Jamesa Wana – Martwej ciszy, Naznaczonym i Obecności. Jako reżyser z kolei zaliczył głównie dość znaczące porażki. Mam na myśli wyjątkowo nieudane, kulawe i pokraczne kontynuacje hitów Efekt motyla czy Mortal Kombat, których jakości pewnie do dziś fani nie potrafią mu wybaczyć. Leonetti to przede wszystkim twórca leniwy, odtwórczy, niezdolny do dania filmowi czegoś od siebie, popełniający w dodatku nagminnie błędy narracyjne. Co udowadnia także Ciszą.
Niechlubną wizytówką filmu są nielogiczne, idiotyczne wręcz rozwiązania fabularne, które z trudem mieszczą się w głowie racjonalnie myślącego człowieka. Na zewnątrz auta grasują krwiożercze stworzenia, a ojciec rodziny – zamiast przeczekać sytuację lub na razie działać w obrębie miejsca, w którym się znajduje – postanawia opuścić bezpieczne schronienie i zaryzykować życie swoje oraz swojej rodziny tylko po to, by wykonać kilka kroków przed siebie. Rozumiem, że celem scenarzysty było to, by bohater dowiedział się, że potwory reagują na dźwięk, ale jeśli nie wiedział on tego w momencie wychodzenia z auta, w jaki sposób nabrał przekonania, że nic mu się nie stanie, jeśli oddali się na chwilę? A oto inny, nie mniej dziwny przypadek. Świat jest sparaliżowany atakiem potworów, wszyscy w popłochu starają się ratować siebie i swój dobytek. Wjeżdżająca na zakazany teren rodzina, której przytrafia się wypadek samochodowy, postanawia zadzwonić po karetkę, zakładając, że właśnie teraz, w trakcie trwania apokalipsy, służby będą w stanie udzielić pomocy.
Tego typu bzdur jest więcej. Stanley Tucci i Miranda Otto starają się ratować film swoimi występami, ale ich poprawna gra i wiarygodne oddanie emocji nie są w stanie już zatrzeć złego wrażenia. Jest tylko jeden aspekt, który mógł Ciszę uratować, ale nie zdołał tego zrobić. Na pewnym etapie swych zmagań bohaterowie natrafiają na tajemniczą sektę, na której czele stoi złowieszczy pastor. Sekta wykorzystuje sytuację panującego chaosu, doszukując się w niej religijnego przesłania. Wątek ten jednak, wbrew swemu potencjałowi, pojawia się w filmie za późno i trwa za krótko – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jego rozwiązanie stanowi kulminację opowieści. Ta jedna jedyna szansa na to, by Cisza stała się czymś innym, niż było Ciche miejsce, została zaprzepaszczona.
Nie wiem, czy to nowy trend w fantastyce postapokaliptycznej, by kreować wizję świata w taki sposób, aby robić w niej miejsce dla osób z niepełnosprawnością fizyczną. W Mieście ślepców sprzed kilku lat lub w niedawnym Nie otwieraj oczu zdolnymi do przetrwania katastrofy okazywali się niewidomi. Z kolei W Cichym miejscu i w Ciszy przewagę mają głusi. Wolałbym jednak, by zamieniając ułomność osób społecznie wykluczonych na niezwykłą zdolność, tworzono przy tej okazji także ciekawe, wciągające historie. W Ciszy tak się nie stało.