search
REKLAMA
Recenzje

NIE OTWIERAJ OCZU. Sandra Bullock oślepła od świateł

Jakub Piwoński

22 grudnia 2018

REKLAMA

Jest coś przewrotnego w fakcie, że w tym samym roku mieliśmy okazję zapoznać się z dwoma horrorami science fiction, w których nękające ludzkość potwory bawią się możliwościami naszych zmysłów. Osobliwy to przypadek filmowego déjà vu.

Ciche miejsce Johna Krasinskiego, które weszło do polskich kin w kwietniu, przenosiło widza do postapokaliptycznego świata, który zdominowany został przez tajemnicze istoty niezwykle wyczulone na dźwięk. Jeśli chce się w tym świecie przetrwać, należy zachowywać bezwzględną ciszę. Z kolei Nie otwieraj oczu, najnowszy film Susanne Bier, dostępny od 21 grudnia w bibliotece Netflix, już w (polskim) tytule sugeruje, jaka tym razem jest recepta na utrzymanie się przy życiu. Śmiercionośne siły nakładają przed oczy spotęgowane obrazy naszych lęków, dlatego chcąc przetrwać i przy okazji nie zwariować, należy założyć na oczy opaskę. Zwycięzcy tego pojedynku jednak nie wskażę, gdyż według mnie w obu przypadkach mamy do czynienia ze zmarnowanym potencjałem wielce intrygującego scenariusza.

Choć w przypadku Nie otwieraj oczu jako pierwsze przychodzi na myśl porównanie z filmem Krasinskiego, to jednak ma on także wiele wspólnego z osławionym Zdarzeniem M. Nighta Shyamalana. Zbieżne jest zwłaszcza umieszczenie kulminacyjnego momentu na samym początku filmu, którego przebieg jest taki sam – widać bowiem jak ludzie pod wpływem nieznanej siły popełniają samobójstwa. Susanne Bier, dalece nieszablonowa i utalentowana duńska reżyserka, najwyraźniej szukała artystycznego wyzwania, podejmując się reżyserii tego postapokaliptycznego dreszczowca. Bo choć ma w swoim dorobku wiele filmowych fabuł pochodzących z szerokiego wachlarza tematycznego (uwzględniającego dreszczowce, dramaty, a nawet komedie romantyczne), to jednak za fantastykę jeszcze się nie brała. Podziwiam ją zatem na samym wstępie za odwagę. Nie mogę powiedzieć, że poniosła porażkę tym oryginalnym wyskokiem, aczkolwiek czegoś w Nie otwieraj oczu ewidentnie zabrakło.

Wyjątkowo trudno jest mi recenzować Nie otwieraj oczu, gdyż jest to produkcja ze wszech miar nierówna. Ma swoje zalety, o których jednak bardzo szybko się zapomina. To solidnie zrealizowany film, nie ma co do tego wątpliwości. Zaskakujące, jak dobrze Sandra Bullock poradziła sobie z kolejną survivalową rolą. Podoba mi się, że aktorka ponownie odcina się od wizerunku poczciwej, kokieteryjnej brunetki, którą można odnaleźć w większości jej filmów. W Nie otwieraj oczu Bullock mierzy się z rolą silnej, niezależnej kobiety, dla której samotność jest świadomie podjętym wyborem. W dodatku dramatyzmu jej postaci dodaje fakt, że przebywa w stanie błogosławionym. Jej zachowanie może wydawać się przejawem zgorzknienia, niemniej według mnie jest to po prostu kobieta wyjątkowo twardo stąpająca po ziemi, idealnie dopasowująca się do zasad brutalnego świata. Ale to tylko jedna strona medalu.

Problem w tym, że przy całej złożoności protagonistki ma się także wrażenie, że zachowuje się ona tak, jakby miała w głębokim poważaniu sympatię innych, w tym także widzów. Bardzo trudno jest jej kibicować, pomimo obserwowania dramatycznych warunków, w jakich się znalazła. Owszem, trafnym pomysłem było podzielenie czasu akcji na dwa tory. Wzięło się to zapewne z książkowego oryginału, służącego Ericowi Heissererowi (Nowy początek) jako podstawa do scenariusza. Właściwy czas rozgrywa się pięć lat od wybuchu tajemniczej katastrofy, ale mamy do czynienia również z bardzo ciekawymi retrospekcjami. Historia ma też swoje momenty napięcia. Co najmniej w kilku momentach filmu porządnie mną wzdrygnęło, szczególnie podczas początkowego „trzęsienia ziemi”.

Generalnie jednak tuż po seansie kompletnie spłynęło po mnie wszystko, czego doświadczyłem. To nie jest bohaterka, za którą warto podążać, ponieważ nie stara się w żaden sposób ani o to, by jej dzieci ją kochały, ani o to, by być tak po prostu miłym dla zapatrzonego w nią partnera. Przesadnie ckliwy finał, kontrastujący z bezwzględnością zagrożenia otaczającego bohaterów, także pozostawia wiele do życzenia. Nie wynika z niego nic namacalnego zdolnego do zapuszczenia korzeni w widzu. Trudno bowiem za przesłanie filmu uznać fakt oczywisty już na początku historii – że w świecie dotkniętym tego rodzaju katastrofą bezpieczni mogą poczuć się niewidomi, czyli ci, którzy w normalnych warunkach każdy dzień uznawali za wyzwanie.

Trudno nazwać Bier ignorantką. Zapomniała jednak o nawiązaniu relacji z widzem, a co za tym idzie, nadać wydarzeniom określoną wagę. W głowie pozostaje przykra konstatacja, płynąca ze słów jednego z bohaterów. Na pewnym etapie swojej przygody bohaterka poznaje cyniczną postać graną przez Johna Malkovicha, która uczy ją jednej, fundamentalnej zasady. Że ludzie dzielą się na dupków i na martwych. Jeśli chcesz przetrwać, musisz wyłączyć empatię i nie możesz oglądać się na innych. O widzach jednak zapominać nie wypada.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA