search
REKLAMA
Recenzje

CARGO. Ojcostwo w czasach apokalipsy

Mikołaj Lewalski

20 maja 2018

REKLAMA

To nie jest kolejny film o zombie. Jasne, powolne i wygłodniałe istoty przysparzają bohaterom wielu kłopotów, a fundamentem historii jest zabójcza pandemia. To wszystko stanowi jednak tło opowieści, której sednem nie jest walka z zarażonymi, a troska o bliskich i spojrzenie na mroczną stronę ludzkiej natury. Zombie zwykle majaczą gdzieś na drugim planie i złowieszczo przypominają o niebezpiecznej rzeczywistości świata przedstawionego. Nie mniejszym zagrożeniem mogą być jednak inni ocalali, którzy w obliczu upadku cywilizacji ukazują swoją prawdziwą naturę. Całość ma natomiast miejsce w Australii, rozdartej między kulturą białego człowieka a tradycjami rdzennej ludności.

To właśnie ten ostatni element Cargo wyróżnia go na tle wielu produkcji o podobnej tematyce. Obserwując dwie tak bardzo odmienne od siebie grupy, mamy wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w dwóch różnych rzeczywistościach. Co ciekawe, to właśnie Aborygeni zdają się lepiej rozumieć istotę zabójczej zarazy i tego, jak żyć w świecie przez nią rządzonym. Mistycyzm i spirytualizm charakterystyczne dla ich kultury okazują się skuteczniejsze niż wymyślne zabezpieczenia i pułapki białego człowieka. Ten nie zapomniał, w jaki sposób najskuteczniej pozyskiwać surowce i przewagę nad innymi – poprzez bestialstwo i wyzysk rdzennej ludności. Nawet gnijące na słońcu rozszarpane truchło nie wzbudza takiej odrazy jak osobnik skupiony wyłącznie na gromadzeniu bogactwa (na późniejsze czasy) kosztem innych. Na całe szczęście świat w Cargo nie jest łopatologicznie czarno-biały, a główny bohater, Andy, na swojej drodze spotyka również jednostki starające się pomagać potrzebującym jak tylko mogą.

Bez takiego wsparcia jego osobista misja mogłaby się okazać niewykonalna. Przemierzanie dziczy zamieszkałej przez zombie jest śmiertelnie niebezpieczne samo w sobie, a protagonista dodatkowo nosi ze sobą malutką córeczkę. W rzeczywistości, w której cisza często jest jedynym co dzieli człowieka od śmierci, płaczące dziecko nierzadko oznacza wyrok śmierci. Tak jednak wyglądają realia sytuacji, a jedyną alternatywą jest poddanie się, na co mógłby zdecydować się ktoś słabszy. Andy nie należy jednak do osób, które łatwo dają za wygraną. Pomimo tego, że w pierwszym akcie filmu zostaje wystawiony na ogromną próbę, jego reakcją nie jest załamanie, ale determinacja.

Andy nie jest żadnym wojownikiem ani bohaterem i za wszelką cenę unika konfrontacji. To zwyczajny i niegroźny mężczyzna odnajdujący w sobie prawdziwą siłę dzięki potędze rodzicielskiej miłości. Wszystkie te cechy i emocje znajdują bezbłędne uosobienie w formie Martina Freemana. Nie ma filmu ani serialu, który znacząco by nie zyskał na jego zaangażowaniu, a tym razem można wręcz powiedzieć, że niesie on na barkach nie tylko dziecko, ale i cały film. Nie jest to występ oparty na niezwykle dramatycznej ekspresji, ale raczej na niuansach, drobnych gestach i mimice. Jedno spojrzenie Freemana potrafi jednak powiedzieć wszystko, co powinniśmy wiedzieć.

Szkoda, że duetowi reżyserskiemu nie udało się tak sprawnie przedstawić scen walk i konfrontacji, które wydają się mocno umowne. Rozplanowanie akcji, praca kamery i montaż – w każdym z tych trzech elementów przydałby się wkład bardziej doświadczonych filmowców. Wiele scen niestety traci przez to moc, jaką mogłyby mieć dzięki bardziej umiejętnemu wykonaniu. Na szczęście zarówno przepiękne zdjęcia, jak i odpowiednio niepokojąca ścieżka dźwiękowa skutecznie odwracają uwagę od takich zgrzytów, tworząc prawdziwie porywający świat. Czasem zirytować mogą pewne niewytłumaczalnie nierozważne zachowania bohaterów, ale warto pamiętać, że w skrajnych sytuacjach nietrudno o błąd. Od takich detali znacznie ważniejszy jest ciężar emocjonalny całej opowieści, w nienachalny sposób poruszającej fundamentalne kwestie. Cargo jest skromnym i stonowanym filmem, który siłą oddziaływania zawstydza znacznie większe produkcje. Korzystającym z dobrodziejstw Netfliksa gorąco polecam sięgnięcie po ten tytuł.

REKLAMA