CANNES 2019. The Whistlers (reż. Corneliu Porumboiu)
Corneliu Porumboiu wkracza do świata policyjnych służb, przestępczych grup i informatorów. Na pierwszy plan wyciąga Cristiego (Vlad Ivanov) – tajnego agenta śledzącego sprawę wyprowadzenia z pewnej firmy trzydziestu milionów euro. To jednak niejedyne jego zajęcie. Przyjmuje ofertę od lokalnych gangsterów, choć to propozycja z rodzaju tych nie do odrzucenia. Ma pomóc w wyciągnięciu z więzienia na Kanarach pewnej ważnej dla organizacji osoby. Dla takiego wygi jak Cristi nie byłoby to aż tak dużym wyzwaniem, gdyby nie fakt, że wymaga to od niego nauczenia się zupełnie nowego języka, opartego na gwizdaniu i tym samym uniemożliwiającego rozszyfrowanie przez wszędzie zamontowany podsłuch.
Tak, to dziwactwo i absurd w duchu Monty Pythona. The Whistlers należy na pewno do filmów wymagających determinacji i cierpliwości. Porumboiu dzieli swoje dzieło na rozdziały nazywane od kolejno pojawiających się w fabule bohaterów. To jednak nic więcej niż efekciarski zabieg, czysto stylistyczny i informacja niewpływająca jakkolwiek na narracyjną przejrzystość. Nie będę również ukrywał: brak tej ostatniej w The Whistlers bardzo doskwiera.
W filmie Porumboiu pływa za dużo grzybów w barszczu. Półtoragodzinna fabuła pokrywa ogrom wydarzeń, rozmów, nowych postaci, interesów, interesików i dygresji. Reżyser chce osiągnąć efekt ograniczenia zaufania do bohaterów w maksymalnym stopniu. Trudno określić, kto tak naprawdę chce tu coś osiągnąć i co właściwie chce osiągnąć. Gwałtowne zmiany lokacji i gwałtowny montaż nie pomagają w pełnym zaangażowaniu i zrozumieniu wszystkich intencji. Daje to efekt scenariuszowego bałaganu. Rumuński reżyser pewnie wiedział doskonale, dokąd zmierza, ale ciągle zdaje się dwa kilometry przed swoją publicznością. Niestety już po pierwszym akcie można stracić ochotę na bieg za pędzącą na złamanie karku fabułą.
The Whistlers sprawia wrażenie filmu, który powstawał od złej strony. Wyraźnie widać, że Porumboiu fascynują współczesne metody inwigilacji i sposoby jej omijania. Stawia na nią w tak dużym stopniu, że technologia zdaje się dominować nad postaciami, stającymi się niczym więcej jak anonimowymi pionkami w nieprecyzyjnie wyłożonej grze o życie / o pieniądze / o nie wiadomo co. Porumboiu najpierw więc stworzył lokacje, zamontował kamerki za lustrami i obrazami, wyciął nagrania z kamer przemysłowych i zamontował podsłuchy w telefonach, a dopiero potem w stworzone środowisko wpisał historię i bohaterów.
Podobne wpisy
Taka twórcza metoda delikatnie kieruje The Whistlers w stronę pastiszu kina szpiegowskiego. Nie wybrzmiewa ona zbyt wyraźnie i przekonująco, by uznać, że komediowa konwencja była pomysłem wiążącym cały projekt. Porumboiu sięga po różne gatunkowe tropy. Niezwykle atrakcyjna Gilda (Catrinel Marlon) jest oczywistą referencją do klasyki kina noir i wizerunku kobiety modliszki. To zresztą tylko parafraza dla parafrazy. Vlad to z kolei człowiek bez właściwości i ofiara, wplątana w przerastający ją konflikt, w którym nie wie, po której stronie ma ostatecznie stanąć. Najważniejsze jest oczywiście niestracenie własnego życia. Nieważne, czy przez przypadek, czy zgodnie z planem. Klasyczne motywy ubrane są w nowoczesną formę i realizacyjny kostium przygód Jasona Bourne’a. Na pewno ten ciekawy mariaż może niejednego widza przekonać.
Choć Porumboiu kilkukrotnie mruga okiem do widza, nie wiem, czy kręci na poważnie drugą Infiltrację, czy parodię gatunku w stylu Nagiej broni. Z tego dramaturgicznego niezdecydowania wynika jedynie dystans i obojętność. Za The Whistlers finalnie przemawia wyjściowy koncept, ale tonie on w niechlujnej i pośpiesznej egzekucji. Porumboiu ma reżyserki warsztat, pomysł i autorski styl, ale przy tak ambitnym projekcie zabrakło mu realizacyjnej dyscypliny.