CANNES 2019. Matthias & Maxime (reż. Xavier Dolan)
Mimo przywiązania do rodzinnego miasteczka Max (Xavier Dolan) swoją przyszłość planuje spędzić gdzie indziej. Nowym początkiem ma być dla niego Australia. Do wyjazdu brakuje mu jedynie kilku tygodni. Nadszedł czas pożegnań i rozstań. Nie będą one jednak łatwe, bo Max ma wiele spraw nieprzegadanych i niewyjaśnionych. Jedną z nich jest bardzo trudna relacja z matką, alkoholiczką spędzającą całe dnie na sofie przed telewizorem i ciągle domagającą się od syna pieniędzy. Jeśli jest skłonna do milszego gestu, to zaraz okazuje się, że kryje się za nim kalkulacja. Jeśli widzimy szansę na porozumienie, to zaraz zakończy się ono krzykiem i trzaskaniem drzwiami.
Na drugim planie Max nie uporządkował swojego życia emocjonalnego. Tutaj w grę wchodzi Matt (Gabriel D’Almeida Freitas). Obaj są kumplami należącymi do jednej paczki znajomych. Wspólne imprezy, wspólne domówki, wspólne wypady za miasto, wspólne obiady. Standard, wielu z nas to zna. Ich kumple co jakiś czas przypominają, że w przeszłości Matta i Maxa łączyło coś silniejszego, wspominany jest nawet jakiś pocałunek. Mogli być dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi do piwa. Na kilkanaście dni przed wylotem Maxa dochodzi do punktu zwrotnego. Znajoma prosi ich, by wystąpili w jej filmie w scenie pocałunku. Bardzo niechętnie, ale się zgadzają. To oczywiście wywoła efekt domina. Wrócą wyparte z pamięci wspomnienia, a do rozstania pozostaje niewiele czasu. Obaj będą musieli odpowiedzieć sobie, jak bardzo są sobie potrzebni.
Z jednej strony chodzi więc o sprawy delikatne, emocjonalne subtelności i skrywane uczucie. Z drugiej natomiast jest to ubrane w ciężką i toporną realizację. Postaci to charaktery mocno przerysowane, niezwykle ekspresyjne i sztuczne. To nawet nie role aktorskie, ale pozy. Taka jest matka Maxa, taka jest koleżanka – początkująca reżyserska, taki jest ciągle zakłopotany i chodzący z zafrasowaną miną Matt, taki jest pewien biznesmen-wizytator, oprowadzany przez Matta po biurze, w którym ten pracuje. Niestety w większości to nie są postaci epizodyczne, ale fabularnie istotni dla Dolana (również scenarzysty) bohaterowie. Ich karykaturalne wizerunki nie bardzo pasują do realistycznej konwencji Matthiasa & Maxime’a.
Podobne wpisy
Seansu nie ułatwia również strona formalna. Przytłumione barwy i nieustanne wrażenie duszności z czasem zaczynają być uciążliwe. Dodatkowo wydaje się, jakby cały film był kręcony zaraz przed zmrokiem lub na obraz nałożony został ciemnoniebieski filtr. Rozumiem estetyczne założenie Xaviera Dolana, ale wybrzmiałoby ono skuteczniej, gdyby ten mrok był czasami przełamany kolorem bądź światłem. A ich praktycznie nie mamy szans doświadczyć. Nad Matthiasem & Maxime’em unosi się dołująca, dekadencka aura, a przewodnim wątkiem filmu staje się poszukiwanie przez bohaterów choćby odrobiny szczęścia, tych ulotnych chwil radości. Xavier Dolan przy tym szuka symboli: spogląda na więdnący kwiatek, moknące na deszczu wywieszone ubrania, popychane wiatrem po ulicy jesienne liście. Czasami trafia, jednak częściej zbliża się do tandetnej metaforyki.
Xavier Dolan nie przekonuje jako reżyser, ale jako aktor. Jego Max jest jednocześnie postacią niezdecydowaną i obdarzoną niewątpliwą charyzmą. Bywa nieśmiały, ale też magnetyczny. W trakcie wzruszającej rozmowy telefonicznej w finale wznosi się na wyżyny wrażliwości i aktorskiego oddania. W tej pełnej kontrastów i przesadnego mroku historii Max jest bohaterem najprawdziwszym, najbardziej wiarygodnym i psychologicznie zniuansowanym. To niewątpliwie aktor, którego kamera lubi. Niestety w przypadku Matthiasa & Maxime’a jako reżyser on sam nie miał do niej lekkiej ręki.