CANNES 2019. Little Joe (reż. Jessica Hausner)
Nie ma chyba przyjaźniejszej scenerii dla horroru niż chłód naukowego laboratorium. Zimne, białe ściany, niekiedy przecinane ogromnymi szybami, otwierane na hasła ciężkie drzwi, kilometry identycznych korytarzy, niezliczona liczba pięter i schodów. Labiryntowa przestrzeń wzmagająca w człowieku wrażenie izolacji i odosobnienia. Naukowcy ubrani w kitle i maseczki na usta wyglądają jak sobowtóry, członkowie hermetycznej i zuniformizowanej grupy. Sterylne i szczelnie zamknięte pomieszczenia kryją w sobie tajemnice, dzięki czemu bardzo silnie oddziaływają na wyobraźnię. Tak jak wszystko, co zakazane, jak wszystko, nad czym wisi plakietka “zakaz wstępu”.
Little Joe u swoich fundamentów ma coś z B-klasowego horroru. W laboratorium naukowcy pracują nad genetycznie modyfikowanymi kwiatami, których specyficzne właściwości mają sprawiać, że człowiek po kontakcie staje się szczęśliwy. Sytuacja oczywiście wymknie się spod kontroli, a niewinny kwiatek przestanie być dekoracją i przemieni się w niebezpiecznego drapieżnika. Tytułowy kwiat nosi takie same imię jak nastoletni syn pomysłodawczyni projektu i głównej bohaterki filmu, Alice (Emily Beecham). Little Joe pomału się rozwija. Krwistoczerwone płatki otwierają się pobudzane sztucznym oświetleniem, kwiatowy pyłek jest regularnie wydzielany: wszystko świadczy o tym, że projekt zmierza w dobrym kierunku. Rzecz jasna, do czasu. W przypadku Little Joe znaczenie ma jednak nie “co”, ale “jak”. A Hausner ma tu naprawdę sporo do zaoferowania.
Po kontakcie z kwiatem zaczynają się jednak zmieniać ludzie. Wydają się bardziej otwarci i bezpośredni, ale jednocześnie nabierają podejrzanych mechanicznych zachowań (jakby sterowała nimi jakaś obca siła), a ich społeczna wrażliwość zostaje stłumiona. Dla kontynuowania projektu “Little Joe” będą w stanie poświęcić wszystko. Zakażeni czarem kwiatów naukowcy nie dostrzegają zmian w swoim nastawieniu i tego, że kierują nimi inne priorytety. Tym pierwszym jest oczywiście bezpieczeństwo hodowanych kwiatów, zachowanie ciągłości projektu badawczego i doprowadzenie do wypuszczenia roślin na rynek. Nieważne, jakim kosztem. Człowiek zaczyna znaczyć mniej niż toksyczna roślina. Niestety dla naukowców jakiekolwiek zagrożenie zdaje się abstrakcją. Zamknięte w laboratorium rośliny (przecież nie ksenomorfy), odcięte od zewnętrznego świata i nieustannie monitorowane, nie mogą przecież stanowić żadnego niebezpieczeństwa.
Podobne wpisy
Nie spodziewajcie się ani zombiaków w laboratorium, ani siedliska obcych, ani mrocznych zaułków. Reżyserka, Jessica Hausner, grozę buduje za pomocą oszczędnych środków ekspresji. Little Joe atmosferą i metodą straszenia najbardziej przypomina produkcje Jorgosa Lanthimosa, w szczególności Zabicie świętego jelenia. Hausner stawia na delikatne wizualne bodźce, zaskakującą kompozycję i nietypową perspektywę kadrów: one mają widza zadziwiać i wprowadzać dyskomfort. Little Joe, ulokowany w sterylnych i jasnych pomieszczeniach, wywołuje podskórny strach i autentyczny niepokój – od pierwszych do ostatnich sekund. Przyjęta konwencja sporadycznie łamana jest tylko przez raz sugestywną, raz uspokajającą muzykę, uzupełniającą obraz o kolejne dramatyczne tonacje.
Dla Jessiki Hausner twórczość Lanthimosa była pierwszym punktem odniesienia: strona wizualna nie pozostawia w tej kwestii wątpliwości. Drugim patronem jest na pewno Roman Polański i jego gra w dwuznaczności. Austriaczka wzorem Dziecka Rosemary balansuje na granicy faktów i subiektywnej optyki głównej bohaterki. To zestawienie, podobnie jak w przypadku satanistycznego horroru Polaka, pozwala na wielokierunkowość interpretacji. Alice również ma problem z rozpoznaniem i oceną porządków świata: co należy do faktów, a co do fikcji? Kobieta nie wie, czy w ocenie sytuacji kierować się badawczymi narzędziami, czy macierzyńskim instynktem; czy jej syn dorasta, czy stał się ofiarą efektownie wyglądającej roślinki.
Mimo że w Little Joe z perspektywy widza zagadka nie jest aż tak trudna do rozwiązania, to film Hausner pozostaje kinem nietypowym i propozycją odświeżającą gatunek. To autorski horror, z autorskim pomysłem na nowego rodzaju zagrożenie. Z jednej strony wystarczy para nożyczek, by je pokonać, z drugiej natomiast człowiek wydaje się mu całkowicie podporządkowany. Na pewno słuszną postawą będzie zmniejszenie zaufania do każdego nowego kwiatka postawionego na stole w waszych mieszkaniach. Ostrożności nigdy za wiele.