search
REKLAMA
Cannes2017

CANNES 2017. Wonderstruck, reż. Todd Haynes

Maciej Niedźwiedzki

19 maja 2017

REKLAMA

Do Wonderstruck Todda Haynesa trzeba mieć specjalne nastawienie. To kino powolne i wyważone. Reżyser nie boi się dłużyzn i fabularnej stagnacji. Chodzi mu przede wszystkim o klimat, wygenerowanie aury niesamowitości. Mimo że w Wonderstruck nie dzieją się żadne cuda, to nastrojem najnowsza produkcja Haynesa kojarzyć się musi z baśnią. Film ma dwie pierwszoplanowe postaci i dwie osie czasowe. Pierwsza z nich nakręcona jest w czerni i bieli, a rozgrywa się w 1927 roku. Bohaterką tej części jest kilkunastoletnia Rose (Millicent Simmonds), wychowywana w surowy sposób przez ojca. Jedyną formą ucieczki od ciężkich dni jest pobliskie kino, gdzie może oglądać swoją matkę – gwiazdę niemego filmu – Lillian Mayhew (Julianne Moore).

Wątek dwunastoletniego Bena (Oakes Fegley) ulokowany jest pięćdziesiąt lat później. Chłopak ma kreatywną, niezwykle żywą wyobraźnię. Zaczytuje się w albunach o astronautach i kosmosie. Jego pokój wyładowany jest po sufit wszelakiego rodzaju gadżetami: figurkami dinozaurów, grami planszowymi i statkami kosmicznymi. Granica między jawą i snem staje się płynna. Często we wspomnieniach wraca do niego matka (Michelle Williams), które niedawno zginęła w wypadku samochodowym. Ben nie poznał nigdy swojego taty, ale trop pozostawiony w jednej książce każe mu kierować się do Nowego Jorku. Identyczną podróż decyduje się podjąć Rose. W poszukiwaniu Lillian Mayhew wyrusza do jednego z nowojorskich teatrów. Jeśli nie ojciec, to matka na pewno będzie w stanie zapewnić jej choćby odrobinę rodzicielskiego ciepła.

Oba wątki spaja nie tylko podobieństwo motywacji Bena i Rose, ale również narracyjna forma, przyjmująca perspektywę dziecka. Tego jak ono postrzega świat, jak wyolbrzymione zostaje w jego oczach miasto, jak odbiera i rozumie wszystkie obiekty w otoczeniu. Najważniejsze jest jednak to, że i Ben, i Rose są głuchoniemi, więc sposób, w jaki się komunikują, podlega poważnej modyfikacji. Szczególnie doskwiera to Benowi, który dopiero w trakcie filmu na skutek pewnego wypadku traci słuch. Z dnia na dzień wpada więc do zupełnie nie znanej mu rzeczywistości. My razem z nim.

Todd Haynes na bardzo prostą fabułkę nałożył kilka estetycznych filtrów. Zanurzył film w nostalgii i specyficznym uroku. Złączył ze sobą wyidealizowaną konwencję klasycznego kina niemego w wątku Rose z przypominającą stylistykę kina nowej przygody historią Bena. Kluczowy fragment Wonderstruck (po polsku film mógłby nosić tytuł Gabinet niesamowitości), rozgrywa się w Muzeum Historii Naturalnej. Wystrój budynku i jego eksponaty wydają się przeniesieniem wybujałej dziecięcej wyobraźni do rzeczywistości. To przestrzeń pozbawiona zła, ale przyciągająca uwagę magicznym mrokiem i niesamowitością. Todd Haynes z typową dla niego reżyserską precyzją oprowadza nas po kolejnych pokojach. W montażu łączy oddzielone o pięćdziesiąt lat zwiedzanie muzeum przez dwójkę bohaterów. Wonderstruck wymaga cierpliwości, ale potrafi widza odurzyć i zahipnotyzować. To kino, na którym z jednej strony łatwo usnąć z nudów i niecierpliwie spoglądać w trakcie seansu na tarczę zegarka (bo sam urokliwy klimat nie zawsze wystarcza), ale z drugiej przyjemnie jest poddać się onirycznej, barwnej wizji reżysera. Sam doświadczyłem obu tych stanów. Nie mam wątpliwości, że to film stworzony do smakowania go w sali kinowej, gdy liczba zewnętrznych bodźców jest ograniczona.

Haynes długo pozostawia otwartym pytanie o to, co łączy oba wątki. Jaka więź spaja losy Bena i Rose. Nie chodzi bowiem o jednoznaczne fabularne podobieństwo. Im bliżej końca, tym Wonderstruck nabiera więcej dramatycznej siły. Reżyser elegancko, ale też przewidywalnie splata ze sobą obie narracyjne płaszczyzny. Nie one jednak zostaną ze mną. Zakończenie (wzbogacone o marzycielską, spadającą gwiazdę) nie powinno nikogo zaskoczyć.

Wonderstruck jest kinem formy. Odbierając aktorom głos, reżyser kieruje naszą uwagę na obraz, będący podstawowym nośnikiem treści i znaczeń. Haynes opowiada przede wszystkim za pomocą symboli i wizualnych alegorii. Finalnie to kino wymagające od widza skupienia, ale też nietypowe i oryginalne. Nie budzące kontrowersji, ale również nie pozostawiające obojętnym. Mające spory potencjał, by podzielić opinię publiczności. To dla każdego filmu zawsze najlepsza forma promocji.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA