BUTCH I SUNDANCE – LATA MŁODOŚCI. 40 lat od premiery
Po obejrzeniu Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida, mówiąc szczerze, nie odczuwałem potrzeby poznania genezy ich znajomości i pierwszych kroków na drodze występku. Osobiście uważam, że sposób przedstawienia słynnych postaci w klasyku z 1969 roku jest optymalny – to zaawansowani w swej karierze bandyci, noszący określony bagaż doświadczeń i patrzący niepewnie w przyszłość. Co jednak zrozumiałe, nie wszyscy muszą podzielać taką opinię. Na pewno nie uważali tak decydenci wytwórni 20th Century Fox, którzy dekadę po filmie George’a Roya Hilla dali zielone światło jego prequelowi, naświetlającemu właśnie początki współpracy legendarnych złoczyńców. Ten tytuł nie pozostawia wątpliwości: Butch i Sundance – Lata młodości.
Związek Lat młodości z „oryginalnym” Butchem Cassidym i Sundance Kidem jest raczej dosyć luźny. W końcu film Hilla nie był ani jedynym, ani nawet pierwszym obrazem, w którym pojawiły się – w tej czy innej formie – postaci owianych legendą przestępców, których losy inspirowały wielu twórców dużego oraz małego ekranu. Wyreżyserowany przez Richarda Lestera (autora między innymi Help! Beatlesów czy Trzech muszkieterów z Olivierem Reedem i Faye Dunaway) origin story Butcha i Sundance’a można uznać za prequel obrazu z duetem Newman/Redford przede wszystkim ze względu na nadzór wykonawczy Williama Goldmana, autora scenariusza zrealizowanego w 1969 roku. Przy filmie Lestera scenarzysta odstąpił przygotowanie skryptu Allanowi Burnsowi, lecz sprawował nadzór nad historią, którą w tym kontekście postrzegać można jako mającą pozostawać zasadniczo spójnym wprowadzeniem do tego, co widzowie zobaczyli dekadę wcześniej.
W filmie Butch i Sundance – Lata młodości obydwaj bohaterowie pojawiają się, jeszcze wzajemnie się nie znając. Kołem zamachowym fabuły jest ich spotkanie i dość szybko zawiązane partnerstwo zawodowe, przeradzające się z czasem w specyficzną przyjaźń. Bezpośrednim impulsem do sformowania ikonicznego duetu jest tyleż efektowny, co mało rozumny popis bandyckiej brawury Harry’ego Longabaugha (imię Sundance przyjmie on dopiero później, po dyskusji z Butchem), którego świadkiem jest Cassidy. Świeżo zwolniony z więzienia, na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności „osierocony” przez bandę i narażony na gniew jej szefa, O.C. Hanksa, wygadany Butch nie bez trudu przekonuje mrukliwego samotnika do wspólnego działania. Głównym motywem w założeniu jest tu ukazanie ewolucji relacji tytułowych bohaterów w toku pierwszych, mniej lub bardziej udanych przedsięwzięć. Rolę głównej intrygi, dynamizującej tę prezentację, spełnia zaś u Burnsa i Lestera wątek tropiącego Butcha Hanksa, dzięki któremu scementowana zostanie przyjaźń protagonistów.
Lata młodości zrealizowała niemal całkowicie inna ekipa niż Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida (jedynym aktorem, który powtórzył rolę, był Jeff Corey jako szeryf Bledsoe), jednak film w dużej mierze opiera się na nawiązaniach i próbach stworzenia symetrii względem poprzednika. Już samo osadzenie ekspozycji jest swoistym odwróceniem filmu z 1969 roku – tam widzieliśmy zmierzch chwały Butcha i Sundance’a, tutaj obserwujemy jej świt. Film Lestera obfituje w podobne smaczki, włącznie ze skopiowaniem zabiegu zatrzymania finałowego kadru, tym razem jednak w odwrotnym kontekście – rozpoczęcia wspólnej przygody. Byłoby to ciekawe, gdyby zostało wykonane z większą zręcznością i przede wszystkim wnosiło jakąś istotną wartość dodaną do charakterystyki głównych postaci. A tu Butch i Sundance radzi sobie niestety dosyć mizernie.
Kluczowy problem filmu leży w tym, że twórcy, słusznie dostrzegając jedną z głównych wartości klasyka z 1969 roku w interakcjach pomiędzy centralnymi postaciami, postanowili ten aspekt opowieści wiernie odwzorować. W efekcie na starcie spotykamy Butcha i Sundance’a jako osobowości już praktycznie całkowicie ukształtowane, w formie, jaką znamy z wersji Newmana i Redforda. Oczywiście bohaterowie są w filmie Lestera młodsi, może trochę bardziej nieporadni i niewinni, ale dynamika ich charakterów pozostaje bez zmian – wygadany, cwany Butch Cassidy oraz chłodny, prosty i skuteczny Sundance Kid (przybranie w pewnym momencie kultowego imienia nie wnosi do rozwoju jego postaci praktycznie nic, poza innym nazywaniem przez kompana). W najciekawszym momencie filmu, gdy protagoniści trafiają do rodzinnego domu Butcha, widać zalążki głębszego spojrzenia na ich psychologię – wychodzą częściowo na jaw ich motywacje i zmagania, żywych barw nabiera także rodząca się przyjaźń. To jednak tylko moment, gwałtownie urwany i zastąpiony przez nudny i niezgrabny ostatni akt, prowadzący do pozbawionej zębów puenty, w której próżno szukać konsekwencji przystanku w gościnie u Cassidy’ego.
Trzeba przyznać, że wcielający się w główne role Tom Berenger i William Katt nie mieli łatwego zadania – siłą rzeczy musieli zmierzyć się z jednym z najmocniejszych duetów aktorskich, jakie zrodził amerykański western. Nie tylko zostali na wstępie skazani na ocenę przez pryzmat znakomitych poprzedników, ale i obarczono ich zadaniem stworzenia młodszych wersji tamtych ról. Berengerowi i Kattowi nie można na pewno odmówić w tym zakresie starań, choć nie do końca przyniosły one pożądany efekt. Lepiej poradził sobie pierwszy z nich, którego Butch całkiem zgrabnie koresponduje z posiwiałą, ale wciąż łobuzersko swobodną postacią stworzoną przez Newmana. Berenger porusza się w podobnych rejonach ekspresji co poprzednik, ale z jego roli bije pewna osobista autentyczność, po prostu wyczucie postaci. Gorzej spisał się odgrywający Sundance’a Katt, który poszedł krok za daleko w próbie dorównania pierwowzorowi, osuwając się w epigońską rekreację gry Redforda i ocierając się często, szczególnie w początkowych segmentach filmu, niemal o parodię nachmurzonej postaci Sundance’a.
Skoro dotknąłem już pośrednio warstwy komicznej: jej obecność (czy raczej sposób, w jaki się pojawia) jest kolejnym mankamentem Lat młodości. Zestawienie odmiennych charakterów Butcha i Sundance’a stwarza naturalne pole dla luźniejszych, żartobliwych akcentów, co zresztą wykorzystali w 1969 roku Goldman i Hill, przydając opowieści o duecie bandytów humorystycznej swobody. W prequelu – częściowo również ze względu na balansujące na krawędzi przerysowania skonstruowanie obydwu postaci – zawiodły jednak proporcje i dopasowanie elementów komedii do reszty narracji. Nawet w świetle bezceremonialnie przygodowej formuły, pozbawionej właściwie cięższych akcentów, są one zbyt nieregularnie rozmieszczone, by uznać Butcha i Sundance’a za western komediowy. Z drugiej strony jednak, część scen wpada bezpośrednio w slapstickową konwencję, odbierając żartom ironiczny dystans. Prowadzi to do przeszkadzającej w odbiorze niespójności stylu, co w połączeniu z pozbawioną polotu inscenizacją kulminacyjnych scen i wspomnianymi niedostatkami w warstwie psychologicznej, powoduje, że film Lestera sprawia wrażenie zagubionego w konwencji i nakręconego bez serca.
Być może zbyt mocno na moim odbiorze zaważyło odniesienie do Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida z 1969 roku, być może za bardzo odnoszę Lata młodości do filmu, którego jest swobodnym prequelem. Ale nie sposób podejść do filmu z 1979 roku inaczej, skoro on sam nieustannie ogląda się na poprzednika. Począwszy od przesadzonej chęci odtworzenia chemii Newman–Redford, przez mniej lub bardziej bezpośrednie nawiązania w scenariuszu, na bezsensownych dopowiedzeniach skończywszy (naprawdę, pojawienie się w kilku scenach bezlitosnego Joego Le Forsa, który w Butchu Cassidym i Sundance Kidzie odgrywał rolę na wpół urojonego nemezis, nie wniosło do żadnego z filmów absolutnie nic). Film Lestera aż się prosi, by postrzegać go jako element tej samej opowieści, przy czym jako jej rozbudowanie jest przestrzelony – albo niepotrzebnie dopowiada, albo nie odpowiada na ciekawość, najczęściej natomiast ślizgając się po banalnym odtwórstwie.
Brak w Butchu i Sundansie – Latach młodości zręczności realizacji i nonszalanckiego luzu, które cechowały pierwowzór, nie mówiąc już o dramatycznym wymiarze filmu Hilla, którego tutaj po prostu nie ma. To ostatnie jest poniekąd zrozumiałe, skoro z założenia oglądamy pierwsze, jeszcze nienaznaczone tragizmem lata działalności słynnych złoczyńców. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że nawet przy tym ograniczeniu dało się przedstawić początki drogi Butcha i Sundance’a w ciekawszy, bardziej intrygujący i angażujący sposób. W formie, w której film Richarda Lestera trafił do kin, stanowi potwierdzenie mojego przeczucia, że tego epizodu życiorysów Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida można było spokojnie nie opowiadać.