search
REKLAMA
Recenzje

BRÜNO. Houston, mamy problem z kakao!

Odys Korczyński

28 lutego 2018

REKLAMA

Takich przykładów można by jeszcze wymienić parę, jednak nie o to mi chodzi, by za wszelką cenę udowodnić bezsens wszystkich poczynań Brünona. Z drugiej strony ta jego kontrowersyjna zabawa z widzem w pewnym sensie odnosi skutek. Sam tego doświadczyłem, widząc gumowego penisa szturchającego kołyskę O.J.-a. A wszystko przez tzw. stawianie publiki wobec niezwykle wąskiego i jednocześnie nacechowanego emocjonalnie wyboru. Przy tym każdy z członów tej quasi-moralnej alternatywy jest postrzegany jako zły w sensie społecznym, stereotypowym i kulturowym. No bo co bym ja biedny zrobił, oglądając kołysanie dziecka dildem? Gdybym na przykład był homofobem, a chciał myśleć w granicach prawa, musiałbym wejść do analnego bagienka, które mnie przecież tak obrzydza. Całkiem skuteczny jest ten psychologiczny chwyt Barona. Żeby było jasne, co dokładnie mam na myśli, weźmy jeszcze inny przykład.

Np. kiedy Brünon jako samotny ojciec-gej bierze udział w talkshow w Dallas, kierowany swoją ciotowską wizja świata, zupełnie nie przypuszcza, że lepiej by było nie przyznawać się do swoich poglądów, i to przed czarną publicznością. Takie stwierdzenia jak: „dziecko to znakomity lep na chuje”, „w Afryce mieszkają Afroamerykanie” albo prezentacja fotografii, na której czarny O.J. wisi na krzyżu, a otaczają go białe dzieci w przebraniach rzymskich legionistów, w takim stanie jak Teksas muszą skończyć się interwencją opieki społecznej.

I o ten właśnie moment mi chodzi. Film jest tak zmontowany, żeby ograniczyć percepcję widza do wyboru podanego jak na tacy przez reżysera. To żerowanie na atawizmach, bo jakikolwiek by nie był Brünon, patrzenie na jego szamotaninę z ochroniarzami skonstruowane jest technicznie tak, żeby wyglądało na odbieranie dziecka rodzicowi, który je kocha. Reżyser wraz z Sachą Baronem Cohenem szydzą z moich emocji, równocześnie nie pozostawiając pola do wyboru. Mam albo zaakceptować to, że Brünon to paskudny zboczeniec, albo wzruszyć się nad jego losem ojca, któremu zabrano ukochane dziecko.

Tak na marginesie, co to w ogóle za połączenie – rolę purytanów grają w talkshow czarnoskórzy, a akcja ma miejsce przecież w Teksasie, gdzie wciąż segreguje się nawet zmarłych na cmentarzach.

Dialog kamieni z "Wszystko wszędzie naraz"

Cenię film Brüno za ten sposób manipulacji widzem. Przesada jednak okazuje się w tym wypadku wcale nie kontrowersyjna, a po prostu nudna. Po pierwszych trzydziestu minutach filmu widok tych wszystkich gumowych członków już nie działa. Ileż można przecież gadać o ataku na „kakao” albo wybielaniu odbytnicy, jakby cały świat kończył się na anusie. Poza tym kto w praktyce stara się głębiej analizować film, skoro to komedia?

Produkcja Larry’ego Charlesa jest tak napakowana obscenicznymi uwagami, że moim zdaniem zatraca się nawet prześmiewczy cel, który pewnie Baron miał. Chciał obśmiać kulturowy szowinizm, naiwność celebrytów, ich płytką motywację w ratowaniu Trzeciego Świata, od wieków święte symbole, które tak naprawdę wcale nie do tego zostały stworzone, o czym myślą wierzący. Chciał pokazać agresję heteroświata wobec gejów, zdemaskować bezsens konfliktu izraelsko-palestyńskiego i obłudę Amerykanów, czarnych i białych, generalnie degrengoladę wszystkiego, co go otacza, i czego sam jest częścią. Nie za dużo w tym worze? A najgorsze jest to, że niewiele zostaje z mięsistej fabuły, gdyby odessać te wszystkie gejowskie wygibasy.

Co jest nie tak? Kiedy problemy Brünona się kończą? Wtedy, gdy pozostaje sobą, czyli gejem. Odrzuca pozory i zaczyna „pedałować” na swój własny sposób. Paradoksalnie to również dobra rada dla całego filmu. Mniej szamotaniny z gumowymi członkami, a więcej inteligentnej treści. Po co ciągle stawać okoniem, udając błazna, który próbuje zgwałcić wszystko, co się rusza. Czasem lepiej więcej sugestywnie mówić, pozwolić widzowi na refleksję, a tyłek wypiąć do kamery tylko w ostateczności. Może świat faktycznie byłby inny, gdyby Brünon wraz ze swoim religijnym terapeutą dla gejów pragnących stać się hetero, doszli do zgodnego wniosku, że ich usta nadają się zarówno do sławienia imienia Chrystusa, jak i obciągania.

korekta: Kornelia Farynowska

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA