BRIDGERTONOWIE, sezon 3, część 1. Swawolny blichtr i pustka wyższych sfer [RECENZJA]
Sezon balowy można ponownie uznać za rozpoczęty. Na wybiegu pojawią się nowe twarze, ale i stare, tylko w nowych estetycznych odsłonach, a nawet towarzyskich rolach. 3. sezon Bridgertonów zagościł właśnie na Netfliksie. Oglądać na razie możemy 4 odcinki. Kolejne 4 trafią na platformę 13 czerwca. Zdaję sobie sprawę, że to serial obyczajowy z elementami bardzo swobodnego podejścia historycznego, ale można by go jeszcze umieścić w ramach podgatunku social science fiction. Od pierwszego sezonu fabuła mnie zadziwia. W 3. może już trochę to nowatorskie podejście mi spowszedniało, jednak wciąż czekam na jakąś kulminację historii, która przewróci opowieść do góry dnem, żeby widzowie dostrzegli jakiś głębszy sens w ogólnym istnieniu tzw. elity.
Na razie go nie dostrzegłem, przynajmniej w takiej formie, w której byłby zrozumiały bez rozbijania pneumatycznym młotem grubej warstwy metafor. Z drugiej strony może to i dobrze. Przynajmniej serial nie może być posądzony o łopatologię na poziomie przedszkola. Jakże to modne w Internecie porównanie, jeśli chce się kogoś obrazić, to się go porównuje do przedszkolaka. Uważałbym jednak z takim obrażaniem dzieci. To, co mnie w serialu Bridgertonowie wciąż zadziwia, to elementarność prezentacji, jak można prowadzić tak zbędny tryb życia jak wyższe sfery w XIX-wiecznej Anglii, bez celu, a może właśnie z jedynym właściwym i jasno nakreślonym życiowym celem, którym jest koniec życia. Nie wiem, na ile to poważne, a na ile prześmiewcze ze strony twórców, którzy przecież mogą być skrajnymi antyrojalistami i demokratami, a może nawet komunistami, że tak „jadą” po damulkach i bawidamkach. Ten, kto jednak zna trochę tamte czasy, jeszcze przed rozwiniętą rewolucją przemysłową i przede wszystkim rewolucją mieszczańską, wie, że właśnie tak nieświadomy, rozbuchany, niepotrzebny, płytki i pompatyczny tryb życia doprowadził do upadku większości monarchii w Europie, jak również był przyczyną upadku potęgi chociażby naszego kraju, a co najważniejsze, zapewnił paliwo wszelkim ruchom nacjonalistycznym i antyklasowym, które swoją prawdziwą potęgę ukazały właśnie w XIX wieku i poniekąd doprowadziły do dwóch wielkich wojen w wieku kolejnym.
Bridgertonowie są więc serialem politycznym i krytycznie społecznym – taką mam nadzieję, dlatego czekam na to tąpnięcie w fabule i rozwalenie czwartej ściany. Na razie w 3. sezonie reflektor uwagi nareszcie dopadł spragnionej sławy i szalenie niedowartościowanej Penelope Featherington. Gdzieś obok niej kręci się Colin Bridgerton, ale niestety ta para nie dorasta do pięt pamiętnym Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor) i Simonowi Bassetowi (Regé-Jean Page). Zauważcie, że nawet podałem nazwiska aktorów, którzy ich grali, bo ich wizerunki już coś mówią, w przeciwieństwie do poprzedniej pary. No ale tak się często zdarza w wielosezonowych produkcjach, że utrzymanie jednolitego poziomu napięcia nie jest możliwe, a kultowi aktorzy odchodzą, ustępując miejsca innym, lecz oni nie mają już dużych szans na sukces, bo w pamięci są ci poprzedni. Na szczęście pozostała kontrowersyjna królowa Charlotte, zarządzająca tym cyrkiem społecznym, oraz Lady Agatha Danbury. No i rzecz jasna główna para Penelope i Colin.
Styl opowiadania w 3. sezonie jest podobny do tego z poprzednich. Może z wyjątkiem ilości seksu, która spadła, i poszerzenia znaczenia mediów brukowych. Zdjęcia są zrealizowane na równie wysokim poziomie formalnym, a scenografia jest niemal doskonała. Problemem są czasem tylko głupie kobiety i głupi mężczyźni. To jednak element potrzebny, bo wtedy taki był poziom intelektualny elit. Dzisiaj w sumie się nie zmienił. Wzrósł tylko pewien minimalny poziom wiedzy, nieidący w parze z wolną wolą i umiejętnościami abstrakcji, indukcji i dedukcji. Twórcy serialu boleśnie ukazują, jakimi celami usiane było życie ówczesnych kobiet – nic poza znalezieniem męża i urodzeniem dzieci – ale i punktują gładkie jak skóra niemowlęcia mózgi mężczyzn. Wszyscy są generalnie siebie warci, a z pewnością niewarci naśladowania. I wolałbym, żeby widzowie umieli dostrzec tę pustkę, a jeśli chcieliby znaleźć się na jednym z takich balów to nie jako osoby uzależniające od nich całe życie, lecz turyści, spragnieni poszerzania doświadczeń.
Przetworzenie wielu znanych pozycji literackich z tego okresu, łącznie z powieściami Julii Quinn, jest tak głębokie, że można je nazwać co najwyżej inspiracjami, więc nie należy się czepiać multikulturowości, jako sposobu na przekłamanie faktów historycznych. W tym sensie Bridgertonowie są niemal trącącym kiczem science fiction rozgrywającym się w alternatywnej rzeczywistości. I chociaż więc na zwykłym targu staroci to, co zobaczymy w tle podczas rozmowy Penelope i Colina, może sprawić, że poczujemy, że oglądamy jakiś sztuczny świat, to w szerszej perspektywie ma to sens, bo świat właśnie tak powinien w sensie rasowym i kulturowym wyglądać. Jeśli jest inaczej, to znaczy, że jest to wtórne wobec porządku naturalnego, chociaż nieistniejącego. Stąd nasze zagubienie i skonfundowanie. Daję więc szansę Penelope i Colinowi, gdy ten ją szkoli ze sposobów na znalezienia męża, gdyż są wyraźnie inni od reszty – a ona kieruje się w życiu konkretnymi i jakże dalece innymi celami niż reszta dziewcząt w jej wieku, a przy tym musi sobie jakoś poradzić ze swoją cielesnością i uwierającym gorsetem, który doprowadza do tego, że ma piersi na szyi. Brzmi groteskowo, bo tak ma wyglądać, a poziom kiczu w serialu jest mierzony wielkością i rokokowością fryzur królowej Charlotty. Sezon 3 Bridgertonów w podobnym rytmie, co poprzednie, jednak z mniej kultowymi aktorami, pozwala nam przenieść się do WIELKIEGO ŚWIATA zarządzanego przez bogatych i ponownie uznać go za gorzką przestrogę dla nas, gdyż posiadając wszystko, nikt tam naprawdę nie jest wolny.